Również uważam, że żadnej wojny nie będzie. Dodatkowo sądzę, że za całym zamieszaniem na półwyspie koreańskim stoi... Iran. Czemu tak? Ano dlatego, że państwo to już od dawna jest na celowniku zarówno Stanów Zjednoczonych jak i Izraela. Już w zeszłym roku zachodnie think-tanki wróżyły wojnę z Iranem, która miała się rozpocząć między marcem a czerwcem 2012, w tym tez czasie Izrael "rozważał" (publicznie, więc wiadomo było, że nic z tego nie będzie) prewencyjne bombardowanie irańskich ośrodków jądrowych, zaś Iran (również publicznie) groził blokadą cieśniny Ormuz. Taki stan rzeczy trwał mniej więcej do końca ubiegłego roku.
Gdybym na miejscu rządzących w Teheranie siedział ja, usiłowałbym za wszelką cenę odwrócić od siebie uwagę przynajmniej do czasu, kiedy faktycznie nie wyprodukuję chociaż jednej bomby atomowej. Miałbym do tego kilka możliwości. Mógłbym spróbować zorganizować gdzieś na zachodzie zamach terrorystyczny albo jakieś zamieszki, to jednak byłoby nieskuteczne a nade wszystko łatwe do wykrycia. Mógłbym też spróbować wywołać jakąś większą burdę z Izraelem, robiąc to rękoma Hezbollahu, którego obecność w sąsiadującym z tym państwem Libanie jest silna, trwała i ugruntowana. Hezbollah, wzmocniony teraz siłami syryjskimi mógłby wprawdzie spowodować ładne zamieszanie, znów jednak cały świat patrzyłby na Iran, jako pośredniego sprawcę zadymy.
Pozostają więc opcje bardziej odległe. Kuszące byłoby sprawienie, żeby za łby wzięły się Indie i Pakistan. W takim wypadku pies z kulawą nogą nie patrzyłby już na mnie, bo w wypadku konfliktu dwóch wyżej wymienionych państw w powietrzu zaczęłyby latać nie potencjalne (tak jak moje), ale całkiem realne atomówki. Problem polega jednak na tym, jak ich zmusić do walki i to tak, żeby nie zostawić odcisków palców? Skomplikowana sprawa. Tymczasem jak na zawołanie w Korei Północnej pojawia się nowy satrapa, młody, groteskowy grubas Kim Dzong Un! Poszedłbym więc do niego i zaproponował interes. On zacznie się ciskać, grozić, wypowiadać wojny, straszyć tchórzliwych imperialistów i ich sługusów bojowym atomem i gniewem socjalistycznego ludu, ja zaś w zamian za to dam mu trochę pieniędzy i kupię za jeszcze większą kasą każdą technologię, jaką ten zechce mi sprzedać.
W ten prosty sposób miałbym święty spokój dopóty, dopóki młody Kim pobrzękiwałby swoimi zardzewiałymi katiuszami. A nadaje się do tego wręcz idealnie, bo nie dość że ma opinię nieobliczalnego maniaka, to jeszcze nikt, ze Stanami Zjednoczonymi na czele nie chce jego obalenia.
Tak jest. Dopóki władzę w Korei Północnej utrzymuje dynastia Kimów, można śmiało wieszać na niej psy, jednocześnie jednak wzruszać ramionami ze słowami "no przecież to wariaci!" i utrzymywać wygodne status quo. Po ewentualnym obaleniu Kimów "wypadałoby" obie Koree zjedoczyć, co spowodowałoby jeszcze gorszą i długotrwałą światową recesję, bo Korea Południowa należy do jednych z czołowych potęg gospodarczych świata, zaś północ pod względem gospodarczym tkwi gdzieś w latach pięćdzisiątych i przepaść ta jest nie do zasypania nawet dla takiego krezusa jak Południe.
Tak więc spokojnie. Jeszcze "Kimdzong" jeszcze trochę pokrzyczy, odpali pewnie jakąś rakietę, no i oczywiście kolejną głowicę jądrową, żeby potencjalni kupcy z Iranu mogli zapoznać się z oferowanym towarem, potem ogłosi zwycięstwo nad imperialistami i wszystko wróci do normy. A parę miesięcy później próbny wybuch przeprowadzi też Iran. I tyle.