Do założenia sprowokował tekst:
www.skarbiec.biz/wiadomosci/kr...I sobie jako, amator nie ekonomista zacząłem dumać, jak to jest. Kredyt ma pobudzić gospodarkę ? Hmm....
Jeśli to popyt decyduje, to powiedzmy, że podaż jest stała albo nieznacznie rośnie, dajemy rynkowi furę pieniędzy i co ? Jest dużo kasiury, więc można dużo dóbr kupić, ale kasiury jest więcej niż dóbr, bo kredyt tani, więc zaczyna się konkurencja, kto pierwszy ten lepszy bo dóbr mało, ceny zaczynają gnać jak szalone, podaż nie nadąża za tym popytem, bo ciągle jest full kasy.
I to ma być wzrost gospodarczy ? Hm...., a jak nie ma kasiurki z kredytów to to nie kupujemy i to jest recesja ? Hm... To w takim razie o zdolności produkcyjnej gospodarki decyduje kredyt a nie samo wytwarzanie dóbr i ilość osób kupujących te dobra. Kolejne hm.... dziwny wniosek. Kasę trzeba by aby utrzymać taki wzrost pompować wręcz nieustannie, coraz więcej do końca istnienia świata. To by znaczyło, że jak bank nie da kredytu to ja nic nie wyprodukuję i nie sprzedam bo chcę sprzedawać ciągle drożej, drożej i drożej. Jest tylko jedno małe ale, jak tak ciągle sprzedaję drożej, drożej i drożej i te ceny tak rosną, rosną i rosną, ktoś w końcu spyta to ile jest wart do diaska ten pieniądz, skoro im wszystko ciągle drożeje tym jego wartość spada. Wtedy mamy niestety to co teraz czyli tzw: kryzys finansowy. Nie jest dziwne, że w tym systemie, głównymi beneficjentami wzrostu gospodarczego są banki i sektor finansowy. W takim razie, czy słuszna jest idea, ratowania systemu, poprzez tworzenie kolejnego systemu, takiego jak był w istocie tylko większego czyli poprzez jeszcze większy kredyt jak to czynią amerykanie? Czy to przypadkiem nie doprowadzi za jakiś czas do jeszcze potężniejszego kryzysu finansowego takiego jak obecnie ? Pytanie kolejne, skoro inflacja jest taka dobra, a deflacja ma zawsze prowadzić do zapaści gospodarczej, to czemu w Ameryce XIX w, był niesłychany wzrost gospodarczy, pomimo potężnej deflacji. Znowu hm..., pewnie rzadko się o tym wspomina w książkach od ekonomii. Czasem pewne fakty lepiej przemilczeć, by nie przeszkadzały w idealistycznej wizji świata. Coś nie kumiem tego sposobu myślenia o gospodarce, za prosty, za łatwy, za przyjemny, a jak już wszystko takie jest, to prawo Murph'ego mówi, że jak coś może pójść źle to na pewno pójdzie. Dobra, zabrałem się za drugą stronę równania, bo jak niektórzy twierdzą to podaż decyduje. Nie jest tak, że jak nie dostanę kredytu to nic nie robię i czekam klepiąc biedę i godzę się na jeszcze większą biedę. Zazwyczaj coś sprzedam by móc coś wyprodukować i wcisnąć to komuś, albo coś wymyślam co komuś wciskam i mam kasiurkę by napędzać popyt, a więc przyjąć to co ktoś wyprodukował lub wymyślił by mnie wcisnąć. W dodatku nie potrzeba mi wcale do tego kredytu, tylko ciężkiej pracy, bo nie liczę, że jakiś dobry pan kredyt pozwoli mi coś kupić, ale że dzięki ciężkiej pracy zarobię tyle by coś kupić, a jeśli chcę kupić więcej to pracuję więcej i żaden pan kredyt do tego nie jest mi potrzebny. Więc może jest tak, że im mniej kredytu tym więcej pobudza to moją pracowitość ?