Właśnie zakończyłem lekturę artykułu p. Witolda Gadomskiego pt. „Jak spłonęło 300 mld Euro” w Gazecie Wyborczej z 11 lipca 2015 r.
W części faktograficznej opisano jak to uratowano m.in. Meksyk, Indonezję, Brazylię – w których znacznie mniejsze środki uratowały znacznie większe gospodarki. Gadomski pisze również o tym, że kilka lat temu można poprzez Grexit uratować jej gospodarkę kosztem porównywalnych środków, oraz o tym, jak tego nie uczyniono, ładując kolejne pieniądze – w wyniku nacisków na EBC, MFW, które w wyniku tego złamały wszelkie swoje reguły finansowe. Jak już wcześniej napisałem – to skutki mieszania polityki do ekonomii.
Jednak w rozumowaniu p. Gadomskiego zabrakło mi jednego – może decydującego wniosku. Otóż, te wszystkie uratowane gospodarki miały dwie wspólne cechy odmienne od sytuacji Grecji. Były to duże gospodarki charakteryzujące się bardzo dużym wewnętrznym rynkiem zbytu i konsumpcji i, po drugie, były niezależne, czyli nie stanowiły części jakiegokolwiek układu gospodarczego (poza zwykłymi międzynarodowymi relacjami handlowymi). Grecy, że swoją stosunkowo niewielką gospodarkę, w UE zwyczajnie nie mieli żadnych szans. Świadczy już o tym wzrost PKB w okresie po przystąpieniu do Unii, trzymający się przez lata równo poniżej 1% rocznie. Słaba i droższa produkcja przemysłowa, brak unikalnych produktów dla rynku UE musiały spowodować stagnację i stopniową ucieczkę kapitału oraz emigrację ludności. To naturalne w świetle traktatów UE zakładających wolny handel i wolność przemieszczania się ludności. Żadne reformy tego nie zmienią.
Praprzyczyną całej tej sytuacji jest przewaga gospodarcza całej pozostałej Unii nad jedną, samotną Grecją. To dlatego cały ten plan „trójki” zawiódł. Był dostosowany do gospodarki niezależnej i samodzielnej. Tutaj tak nie było. Oczywiście, cała infrastruktura Grecji, warstwa usług socjalnych były do niczego, Grecy też próbowali wszystko to ukryć, ale to nie zmienia faktu, że Grecja w jakiś sposób jest ofiarą samej Unii. Kiedy nastał kryzys 2008 r. straty poniosły i inne „małe” gospodarki, przy czym te najmniejsze, jeszcze nie do końca zintegrowane ze strefą Euro (Cypr, kraje nadbałtyckie – które w latach kryzysu wieszcze nie miały Euro) przeraźliwie zacisnęły pasa i pogodziły się ze swoją marginalną rolą w strukturach gospodarczych Unii. Z kolei inne mniejsze gospodarki, takie jak Malta, Luksemburg czy Irlandia były od lat zintegrowane ze strukturami innych państw członków UE i procesy gospodarcze przebiegały tam inaczej. Kolejnym problemem była Portugalia i kwestia ta została (ponoć dobrze) załatana, ale tu mogło odegrać pewną rolę wcześniejsze od Grecji wejście do strefy Euro. Każda próba Grecji odbicia się z kryzysu była nieświadomie niwelowana przez samą Unię i jej podstawowe zasady istnienia – wolny handel, wolny przepływ siły roboczej.
Według dostępnego dla mnie rankingu (
euro-dane.com.pl/wydarzenia-go...) pierwsza piątka UE generuje 71% PKB, druga piątka (w tym Polska) kolejne 16%. Reszta to tylko 13%. Nie wiemy też, jaka część tego PKB jest generowana przez przemysł, a jaka przez usługi, ale przypuszczam, że przemysł jest skoncentrowany przede wszystkim w najbogatszych krajach UE i wymiana handlowa wywołuje w mniejszych krajach UE powstanie deficytu handlowego.
Polska szczęśliwie należy do średniaków, ma dużą własną ludność (jeszcze nie wszyscy wyemigrowali) i dość niezależny własny rynek. Natomiast, trudno określić jaki będzie w przyszłości los takich gospodarek jak Węgry, Słowacja, Rumunia, Bułgaria czy nawet dość uprzemysłowiona Słowenia i Finlandia. Gospodarki te przy stosunkowo niedużej ludności (poza Rumunią z 21 Mln) są zbyt małe by mogły podtrzymać samodzielne i niezależne rynki. Będą one skazane na zdominowanie przez duże gospodarki unijne. Na Słowacji i we Słowenii i nawet w Finlandii, przy ich mniejszych gospodarkach i zależnych rynkach, uzależnienie od ECB może prowadzić do kolejnych, negatywnych zjawisk gospodarczych w nadchodzących latach.
Tak naprawdę, ratunek dla Grecji jest krokiem ku jeszcze większej dominacji dużych gospodarek unijnych nad resztą. Jedyną drogą dla Grecji wydaje się w tej sytuacji – rezygnacja z prób tworzenia własnego, niezależnego przemysłu zdolnego do konkurowania z korporacjami unijnymi, oraz zastąpienie tego własną, unikalną wytwórczością (chociaż o to jest bardzo trudno w obecnym, technokratycznym świecie, gdzie duże bogate państwa mają naturalną przewagę intelektualną nad krajami słabszymi) oraz usługami – turystyka, usługi dla rentierów. Oczywiście łatwo to powiedzieć, a trudniej zrealizować przy dość naturalnym „oporze materii”. Choć to może wstydliwy rodzaj zdobywania dochodów, ale Grecja ma strategiczne położenie względem Bliskiego Wschodu i Rosji, mogła by więc zarabiać na bazach wojskowych np. USA, czy NATO. Ważne jest to, że sposób zintegrowania Grecji z Unią musi się zmienić, a każda próba zachowania status quo doprowadzi do utopienia kolejnych miliardów.
Z tego wynikają też istotne wnioski dla Polski. Jeśli Unia się zmieni, to Grecja (wraz z innymi mniejszymi gospodarkami nowoprzyjętych do UE państw) może stać się dla nas konkurentem na rynku rolnictwa w dążeniu do znalezienia własnych nisz produkcyjnych. Zdobywanie kontraktów na produkcję przemysłową będzie zaciętą walką i obecnie, przy naszej strukturze pracowniczej (wyjazdy najlepszych do krajów UE), niejasnych przepisach prawa gospodarczego i podatkowego, nadmiernej roli związków zawodowych, braku elastyczności zatrudnienia, będziemy regularnie przegrywać z pozostałymi krajami, byłymi członkami RWPG. Nasz własny duży rynek przestanie być atrakcyjny, jeśli ludzie najlepiej zarabiający będą mieszkać poza krajem, społeczeństwo się zestarzeje, a poziomy emerytur i dochodów rolników nie będą zapewniać wysokich wydatków konsumpcyjnych.
Nieoczekiwanie też, z danych wychodzi mi, że kolejny kryzys związany ze strefą Euro może objawić się w Finlandii.