Daleki jestem od patetycznych, wyzierających z ekranu gejowskich łez, czy innych podobnych historii, ale skoro wątek powstał nie omieszkam się podzielić pewnym wspomnieniem.
Wspomnieniem, które jest dla mnie ważniejsze od dokonań giełdowych.
Miałem kiedyś przyjemność poznać tego gościa, którego "płaczliwa" muzyka i "wysoki" głos nie robiły na mnie wrażenia, gdyż inne były wtedy moje wyobrażenia muzyczne. Miał natomiast w tym co śpiewał ziarno tego co nosili w sobie Lennon, McCartney czy Harrison w swoich rifach.
Miał to coś - kiedy śpiewał.
"Komuna" przez kilkanascie lat nie chciała wydać płyty jakiegoś tam Hanysa z Chorzowa.
Nie ważne że zdobywał wtedy Laury w Opolach, Sopotach a większość czterdziestolatków do dzisiaj pamięta Go z wideoteki.
Będzie już prawie pięć lat jak chłopa nie ma.
I proszę mnie tu nie posądzać... bo mam żonę i dzieci, po prostu była kiedyś okazja wychylić z Nim kielicha - co pozostało w mej pamięci jako jedno z tych wspomnień o których traktuje ten wątek.
To był po prostu bardzo fajny Gość.