@scarry
Zgodzę się z tym, że „osoba kompletnie przeliczyła się z siłami finansowymi jak i w sferze koneksji”. Gdybym jednak na miejscu osoby decyzyjnej siedział ja, Irfy… Nie, gdybym przez szczęśliwe zrządzenie losu stał się nagle, kilka lat temu właścicielem oraz panem i władcą jakiejś spółki „poszukiwawczo-wydobywczej”…
Gdybym wiec był taką osobą, to wiedziałbym o sytuacji w mojej spółce z co najmniej kilkutygodniowym, jeśli nie kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Nie musiałbym się opierać na komunikatach ani bajkach tworzonych przez własne biuro relacji inwestorskich, bo mógłbym po prostu pojechać na miejsce, wziąć na stronę głównego inżyniera robót i zapytać jak jest.
I ten główny inżynier by mi to powiedział. Zapewne tuż po tym, kiedy ciśnienie zmiażdżyło mi rury w odwiercie i wszystko trzeba by było zaczynać praktycznie od nowa, wziąłbym kalkulator i obliczył, ile będzie kosztowało uruchomienie wszystkiego jeszcze raz. Już wtedy stałoby się dla mnie jasne, że biznes jest nieopłacalny a ja nie mam już ani wystarczających środków, ani doświadczenia, żeby cokolwiek tam znaleźć.
Bo nie jestem koncernem naftowym z budżetem średniej wielkości państwa, ale „zwyczajnym” bogaczem na skalę mocno lokalną i nie mogę sobie pozwolić na to, żeby kopać tam następne ćwierć wieku z nadzieją, że jednak może coś znajdę. Z drugiej strony utopiłem kupę kasy i chciałbym ją jakoś odzyskać. Ale jeśli powiem teraz ludziom, że bardzo mi przykro, ale wtopili i żadnej ropy im nie wydobędę, więc ogłaszam upadłość, żeby nie wtopili jeszcze więcej, to mnie rozszarpią. I wtedy nie dość, że już się nie odkuję, to jeszcze przy niepomyślnych wiatrach wsadzą mnie do pierdla. Albo wręcz ukatrupią w ciemnej uliczce, ochrona nie ochrona.
Zagrałbym więc na czas i wycieńczenie. Oraz na giełdzie. Bo mając spółkę z naturalnymi, wysokimi obrotami i dziesiątkami tysięcy wiernych janczarów, święcie przekonanych że lada moment z ich dziadowskich pięciu tysiaków włożonych w moje papiery zrobi się pół miliona, mógłbym zrobić praktycznie wszystko i zarobić górę pieniędzy na samym tylko manipulowaniu „infami” i wciskaniu im kolejnych emisji. Tyle tylko, że nie mógłbym tych środków mieć oficjalnie.
Oficjalnie musiałbym przynajmniej proporcjonalnie do reszty dziadować i biednieć wraz z moimi nieszczęsnymi akcjonariuszami. I na koniec, „zgorzkniały, przybity i w oczach opinii publicznej zubożały”, z rezygnacją wycofałbym się ze wszystkich biznesów, które i tak przestały mi iść już kilka lat temu, kiedy skończył się dostęp do źródełka rządowych zamówień. Sprzedałbym grilla, zwolnił najlepszych ochroniarzy (żeby zaraz zatrudnić ich na „z góry upatrzonych pozycjach”) i żył spokojnie do końca dni swoich, kręcąc biznesy może na innej półkuli a może pod przykrywką słupów.
Tak zrobiłbym ja. Tym bardziej żal mi osoby, która przez długi czas była sternikiem Oila i która tak bardzo przeliczyła się z siłami, przez co już nigdy nie zasiądzie u sterów polskiej gospodarki:)