tadekmazur napisał(a):Albo inflacja albo wariant japoński. Nie mogą jednocześnie oba zjawiska wystąpić, bo istotą kryzysu japońskiego była niezdolność do przezwyciężenia deflacji.
Na inflację to akcje są niezłym pomysłem. Na deflację fatalnym.
Absurdalność głębokości spadku gpw podczas bessy jest dyskusyjna. Sam się za głowę łapałem że aż tak bardzo, ale teraz na spokojnie widzę to inaczej.
Pozwolisz Tadku że się nie zgodzę.
Sam może zbyt ogólnie i niejasno piszę, więc trochę sprecyzuję co mam na myśli. Legendarny "scenariusz japoński" to dla mnie przede wszystkim nie deflacja, bo zjawiska monetarne uważam za wtórne wobec realnych ruchów pieniądza (typu realokacja od jednych do drugich w podatkach) czy w ogóle realnej gospodarki. Problem Japonii według mnie nie była deflacja (pół XIX wieku była a był boom gospodarczy i technologiczny) tylko olbrzymie zaangażowanie państwa w gospodarkę. Podtrzymywano nierentowne firmy i banki które nie miały racji istnienia, pompowano olbrzymie pieniądze w "zombie-banks" i "zombie-companies" które nie tworzyły wartości dodanej, nie służyły rozwojowi i nie były w stanie funkcjonowac bez tych dotacji. Wszystko za cenę ogromnego wzrostu zadłużenia wewnętrznego i przejadania zysków z fukncjonowania nowoczesnej, wydajnej, opartej o eksport gospodarki. Klasyczny efekt wypierania inwestycji prywatnych przez państwowe i marnotrawstwo na masową skalę. To czy działo się to przy lekkiej inflacji czy deflacji to sprawa drugorzędna. Ważne że ogromny kapitał który mógł byc użyty do produktywnych celów został wypompowany w błoto.
Podobnie teraz dzieje się w stanach. To nie jest kwestia ceny surowców, koniunktury na giełdach, takich czy innych pojedynczych zdarzeń. One nie zmienią jednego podstawowego faktu - USA przestały byc efektywną, wydajną gospodarką, mają rozdęty sektor finansowy który jest nieproduktywny i marnotrawi środki na ogromną skalę. Na powierzchni utrzymuje się tylko dzięki bailoutom i taniemu pieniądzowi fundowanemu przez FED. W innym przypadku grozi mu bankructwo. Gigantyczne, niewidziane przez nas jeszcze bankructwo nie poszczególnych instytucji ale całego sektora. Przykład. Gdyby stopy procentowe w stanach wzrosły o 1% to samo AIG ponosi roczne straty na odsetkach od pożyczonego kapitału 500mld dolarów rocznie. Gdyby stopy wzrosły do kilkunastu procent (realny poziom konieczny do odtworzenia oszczędności w USA) niemal żadna instytucja nie jest w stanie utrzymac się na powierzchni. Z drugiej strony pompowanie tych pieniędzy powoduje ciągły spadek wartości majątku przeciętnego amerykanina poprzez inflację, coraz większe trudności w sytuacji finansowej normalnych rodzin, więc i coraz większe trudności z np. spłatą kart kredytowych czy w ogóle zobowiązań wobec banków. I koło się zamyka. Co dobre dla AIG i GP Morgan w krótkim terminie, niszczy od podstaw gospodarkę i powoduje powiększanie krysysu. Więc drukuje się więcej, żeby jakoś przetrwac, ale sytuacja robi się jeszcze gorsza (rosną długi rządu i biednieje społeczeństwo), sektor finansowy dalej potrzebuje kapitału więc drukuje się dalej i dalej i dalej. Ten system ma po prostu wbudowaną autodestrukcję, aż dojdzie do ściany i zrzuci z siebie garb rozdętego sektora finansowego który przeżera ogromne środki, wymusza błędną alokację kapitału, zaniża stopy i skłonnośc do oszczędzania, zachęca społeczeństwo do zadłużania się ponad miarę i rujnuje produktywnośc całego kraju.
Jest jeszcze jeden problem. Japonia miała olbrzymie przychody z eksportu, Ameryka ma ogromny deficyt handlowy. FED utrzymuje tani pieniądz, pozwalający jakoś przetrwac Wall Street, ale to poziomy sztuczne. USA nie mają tyle kapitału żeby był on tak tani. Oni go pożyczają i pożyczają go coraz więcej. Ostatnie dni na rynku obligacji to właśnie walka FEDu z sektorem prywatnym - inwestorzy nie chcą już pożyczac rządowi za bezcen (bo kto normalny pożyczy na pół czy 2 procent rocznie w warunkach inflacji??) a FED musi utrzymac stopy procentowe na bardzo niskim poziomie żeby ratowac Wall Street.
Żeby kapitał był tani, trzeba ciągle go dostarczac, ale całego świata nie starczy żeby dostarczyc takie ilości (potrzeby pożyczkowe USA na najbliższe 10 lat mają sęgnąc bodaj kilkudziesięciu bilionów dolarów - sic!). Pozostaje tylko dodruk, stopniowe osuwanie się w przepaśc. zanim dojdziemy do ściany z napisem "hiperinflacja" minie pewnie jeszcze parę lat, ale to raczej nieuniknione. Jedyną inną perspektywą jest a) przyznanie się wall street to niewarygodnych strat i default całęgo sektora b) ogłoszenie formalnego bankructwa przez rząd federalny, co jest tym bardziej mało prawdopodobne. Stopniowy dodruk to dla mnie najbardziej prawdopodobny scenariusz.
A kończąc przydługi off-top: może i rynki akcyjne będą niezłym miejscem NOMINALNIE, ale co mi ze wzrostu akcji o połowę skoro towary na sklepowych półkach wzrosną mi o połowę też? Ja bym chciał żebyśmy patrzyli w wielkościach realnych, a nie nominalnych. Bardziej bym się zastanawiał nad tym w jakie sektory wchodzic, jakie akcje czy inne instrumenty kupowac. Odpowiedź ciśnie się sama na usta - wszystko co powiązane z realną gospodarką i jak najdalej od sektora finansowego. Nawet w Polsce jest on relatywnie spory a w USA przerośnięty ponad jakikolwiek zdrowy rozsądek i po prostu musi ulec redukcji. Powinny natomiast relatywnie wzrosnąc spółki surowcowe, rolnicze, pewnie energetyka etc. - wszystko związane z "twardą" gospodarką. Obstawiam takie firmy jak Kopex, Astarta, Graal, Lotos, KGHM - oni skorzystają na kryzysie i przesunięciu kapitału z finansów do produkcji. Banki, niektóre firmy informatyczne i medialne mogą miec problemy, a na pewno nie będą rosły tak szybko.
"Dollar will fall like a stone" - Peter Schiff
"I'm selling all my dollars" - Jim Rogers