Zmieniłem zdanie przez ostatni rok i nabrałem takiej samej opinii jak WB - podręcznikowy koszt kapitału własnego to jest czysta abstrakcja. Coś takiego nie istnieje. Umięjetność splasowania emisji equity nie zależy od racjonalnych oczekiwań inwestorów co do przyszłej stopy zwrotu, tylko od emocji tychże "inwestorów", które rzuca od jednej ściany do drugiej - i to nawet nie w przypadku inwestorów indywidualnych, tylko inwestorów instytucjonalnych, którzy są dokładnie tak samo wrażliwi na sentyment rynkowy. Rzuca bardzo gwałtownie, nota bene, bo oczekiwania w 2007 a 2009 były zupełnie inne. Baa, większość tych oczekiwań odnosi się nie do okresów inwestyjnych, rzędu 5-10 lat, tylko raczej spekulacyjnych 6-12 miesięcy.
Jeśli MCI robił emisję w dobrych czasach w 2007 po 30zł to i tak wszyscy łykali jak pelikany, bo swoje DCF'y dopasowywali do kursu, a IRR'u spodziewali się 30%+.
MCI nie miał szans uplasować emisji nawet po nędzne 6zł na początku 2009, bo i tak nikt by tego nie łyknął a w modelach teoretyków znowu prognoza IRR byłaby dopasowywana do kursu - daliby IRR 5% i tyle.
Dlaczego mówi się, że w 2007 koszt equity MCI był 30%? Czy to rzeczywiście był koszt dla spółki? Wręcz przeciwnie, to był czysty zysk, potężny zastrzyk gotówki za małą ilość wyemitowanych akcji, windujący w górę kapitały własne. Dlaczego w 2009 Czechowicz ostatnie o czym myślał to emisja akcji? Przecież "koszt" w potocznym rozumieniu był niski, bo oczekiwania były niskie. Taka emisja powinna bez problemu pójść. Tylko, że byłaby to emisja niszcząca wartość firmy. Dużo akcji za mało pieniędzy. Oczywiście myślę tu o emisjach bez pp.
No to mamy nagle rozróżnienie: kiedy koszt pozyskiwania kapitału przez akcje jest wysoki dla spółki - jest on niski dla potencjalnego akcjonariusza - i na odwrót. I dalej - koszt kapitału dla akcjonariusza który dołącza do spółki , takiego MCI po 30zł jest wysoki, ale jest to bardzo korzystne dla dotychczasowego akcjonariusza MCI, który postanawia nie uczestniczyć w tej całej emisji. No to koszt equity jest różny dla różnych grup inwestorów tej samej spółki.
To jak teraz liczyć ten cały magiczny WACC?
Coś takiego jak uśredniony koszt kapitału własnego to jest niezłe zwierzę. Im większe oczekiwania tym wyższy. Im wyższe ryzyko w potocznym rozumieniu tym wyższy. A ja przez ostatnie lata widziałem, że potoczne rozumienie ryzyka dotyczącego danej spółki często gęsto mają, ekhem, zero wspólnego z rzeczywistością.
Ja wolę już zatem myśleć prosto - tak jak inwestorzy praktycy - jeśli spółka emituje akcje poniżej wartości wewnętrznej to jest to po prostu niekorzystne dla dotychczasowych akcjonariuszy, a jeśli powyżej, to jest to korzystne. I na tym kończę w myślach swoje rozważania na temat kosztu kapitału własnego.
Jeśli po odjęciu wszystkich kosztów, prowizji, odsetek etc. spółka uzyskuje więcej niż jedną złotówkę z jednej złotówki zainwestowanej - to wtedy jest powyżej swojego kosztu kapitału. Amen.
Zawiedzione oczekiwania spekulantów nie są żadnym kosztem, bo nie wpływają na ilość gotówki w kasie spółki. Jedni spekulanci znikną, pojawią się następni. Grunt, żeby w zyskach się zgadzało i szło do przodu, wtedy znajdą się nowi inwestorzy.
ironicznie śmieszna dyskusja, która jest nieco na ten temat:
seshnath.blogspot.com/2007/11/...Cytat:Munger: And what is the cost of capital?
Bratton: Well, that's a nice one (Laughter) and I would...
(...)
Munger: Do you consider it understandable for some people to regard this as gibberish? (Laughter)
Bratton: Perfectly understandable, although I do my best to teach it. (Laughter)
Munger: Why? Why do you do this? (Laughter)
Bratton: It's in my job description. (Laughter)
Munger: Because other people are teaching it, is what you're telling me. (Laughter)
(...)
• Diehard modern value investor (with a Mungerish twist) ;) •