Ja się tez skłaniam ku opcji numer dwa z paru powodów, ale możliwa jest jeszcze opcja nr. 3, czyli ostry kryzys walutowy w USA. W dolara wcale nie trzeba się "wstrzeliwac" - na pewno jest przewartościowany, bilans handlowy i potrzeby pożyczkowe stanów najlepiej o tym świadczą. To że rynki finansowe nadal uznają USA za wypłacalne to tymczasowy sentyment, ale fundamentów za obecnym poziomem bolca za dużych nie ma. Jak dolar był po 2,50 czy 2 złote to można było myślec że to nie ten moment, ale teraz?
Argumenty za powolną obsuwą dolara i rynków akcji w Stanach:
- relatywnie wysokie poziomy w stosunku do innych państw, szczególnie rynków dalekowschodnich. Giełda japońska jest na poziomie z 1981 roku, większośc innych jest na poziomach z końca lat osiemdziesiątych. Amerykanie cofnęli się tylko do roku 1997go (cytuję dane za Marcem Faberem, youtube Twoim przyjacielem). Większośc rynków spadła o 60, nawet 70%. Indeksy amerykańskie tylko o połowę. Mają o wiele większą przestrzeń do spadków. Poziomy wskaźników analizy fundamentalnej przedsiębiorstw z amerykańskich giełd też są o wiele wyższe niż gdzie indziej ( słyszałem że przeciętne C/WK nadal jest mocno powyżej 1, porównajmy to sobie chociażby z WIG)
- obecny wysoki kurs dolara jest realnie przewartościowany, patrząc przede wszystkim na bilans handlowy USA. Obecna zwyżka jest sztuczna, spowodowana wycofywaniem się kapitałów amerykańskich z aktywów posiadanych na całym świecie. Jak ta podaż się skończy, dolar wróci do swoich poziomów.
- druk pieniądza przez FED w coraz więszych ilościach i w coraz bardziej bezczelny sposób. Przypomniec by należało że taki dodruk pieniądza jak ostatnio poprzez wykupienie obligacji rządowych jest w wielu państwach Europy zakazany, m.in. w Polsce. Z zasady niezależny bank centralny nie może a przynajmniej nie powinien bezpośrednio pożyczac pieniędzy rządowi bo w prostej drodze oznacza to inflację i spadek kursu waluty.
- pompowanie pieniędzy w sektor bankowy który jest na chwilę obecną jedną wielką czarną dziurą. Pomijając już kwestie etyczne i problem prostego okradania podatników - to jest koszmarne marnotrawstwo środków i niszczenie gospodarczej efektywności własnego przemysłu. Miliardy dolarów zamiast na edukację, infrastrukturę albo po prostu dobrobyt ciężko pracujących obywateli idą na ratowanie bankrutów. Cytując Jima Rogersa - to zabieranie pieniędzy ludziom kompetentnym, oddanie ich niekompetentnym ze słowami "no to teraz konkurujcie z kompetentnymi". Czy te miliardy wezmą się z inflacyjnego dodruku czy z zacięgniętego długu, finalnie obciążą produktywne sektory na rzecz spekulacyjnej piramidy finansowej nie tworzącej żadnej większej wartości dodanej. Na dłuższą metę to podkopuje konkurencyjnośc amerykańskiej gospodarki i opóźni wyjście z kryzysu.
- Poziom długu w relacji do PKB w Stanach rośnie zastraszająco i na pewno zacznie się odbijac na szybkości wzrostu. Kraje powyżej 60% długu/PKB rozwijają się zazwyczaj wolniej od tych, które są obciążone mniejszym długiem.
Jest jeszcze opcja numer 3. Przypuścmy że USA nadal prowadzą politykę osłabiania dolara i zaczynają regularny dodruk. Chiny i Japonia dochodzą do wniosku, że utrzymywanie rezerw w USD przestaje im się już kompletnie opłacac, a w międzyczasie przestawiły swoje gospodarki na wzajemną wymianę, z dużo mniejszym udziałem Ameryki. Arabowie przechodzą na rozliczanie ropy w euro. Rosjanie swoje surowce rónież denominują w Euro. Pół świata przestaje kupowac ameerykański dług i walutę i wtedy możemy zobaczyc dolara na dnie. Nie zdziwiłbym bym się gdyby w ciagu 5-10 lat taki scenariusz się wydarzył a bolec spadł np. do kursu 1:1 za złotego.
"Dollar will fall like a stone" - Peter Schiff
"I'm selling all my dollars" - Jim Rogers