quiris napisał(a):jak czytam, niektórzy cięgle jeszcze wierzą w niewidzialną rękę rynku. Niestety ta ręka ma wyraźne odciski palców i po takich lekturach:
www.wiadomosci24.pl/artykul/pa...trudno uwierzyć w przypadki. Jako zwolennik teorii spiskowych przypomnę też np. o ostatniej aferze z manipulacją liborem czy o naszych frankowiczach.
Przejrzałem tę twórczość (choć słowo "tfurczość" jest tu bardziej na miejscu

) Marka Szolca.
Niestety jest to jeden wielki stek bzdur.
Zacznijmy od tego, że ziemski klimat stale się zmienia. W ostatnim tysiącleciu mieliśmy 2 wyraźne okresy ochłodzenia: w XIV i XVII wieku.
Od połowy XVII wieku temperatura Ziemii rośnie. I ten fakt jest mierzalny. I to wcale nie termometrem (choć tym instrumentem również, tyle że Celsius i Fahrenheit to czasy ciut późniejsze), tylko...granicami zasięgów ciepłolubnych roślin, przesuwającymi się od tamtego momentu wyraźnie ku północy na naszej półkuli i to wszędzie: tak w Europie jak i Azji i Ameryce. Jak to można było ustalić? Np. poprzez badania pyłków roślin w osadach z XVII w i późniejszych...
Globalne ocieplenie jest więc faktem klimatycznym, a nie wymysłem bankierów.
Aby jednak nie było tak prosto dla "zielonych progresistów": nadal nie znamy jego przyczyn i jeśli ktoś twierdzi inaczej, to zajmuje stanowisko ideologiczne, a nie naukowe.
Dlaczego? A choćby dlatego, ze w XVII wieku nie było jakiegoś wyraźnego wzrostu zawartości CO2, ani antropogenicznego ani naturalnego. To też umiemy ustalić.
A więc globalne ocieplenie ma jakąś inną przyczynę pierwotną, niż emisja CO2.
Co więc z tym CO2?
Najpierw kilka faktów:
- CO2 jest gazem "cieplarnianym"; podobnie jak np. para wodna czy metan, CH4
- rzeczywiście tak, jak twierdzą zieloni, w tej chwili jest najwięcej CO2 w powietrzu od co najmniej kilkunastu milionów lat: 400 ppm (czyli 400 na milion gramów) i ta ilość rośnie.
I znowu: zieloni posługują się tu symulacjami komputerowymi, mającymi dowodzić, ze teraz głównym czynnikiem, odpowiadającym za ocieplenie jest emisja antropogenicznego CO2.
Problem z symulacjami polega jednak na tym, że one zawsze coś upraszczają, pomijając pewne zmienne niezależne, które projektując symulację uważa się za drugo- i trzeciorzędne dla wyniku końcowego.
Tymczasem atmosfera ziemska jest niesamowicie skomplikowanym systemem, z mnóstwem zmiennych niezależnych i szeregiem wmontowanych sprzężeń zwrotnych (np. wymiana ciepła z oceanami, połączona z parowaniem i skraplaniem). Jeśli dodać do tego, że wiele procesów atmosferycznych to tzw. nieliniowe zjawiska dynamiczne (znane bardziej pod nazwą chaosu deterministycznego i niedeterministycznego), o bardzo ograniczonej możliwości prognozowania efektów końcowych, dostajemy obraz, w którym trudno uznać nasze symulacje wpływu CO2 na globalne ocieplenie za szczególnie wiarygodne.
Reasumując ten temat: ocieplenie jest faktem i jakiś (ale dokładnie jaki?? tego nie wiemy) wpływ antropogenicznego CO2 na temperaturę Ziemii jest faktem, ale tak naprawdę nie potrafimy powiedzieć, czy ocieplenie nadal ma główną przyczynę naturalną, a antropogeniczny CO2 to ciągle jeszcze mało istotny czynnik w ogólnym bilansie cieplnym, czy też wpływ CO2 stał się już wiodącym czynnikiem, podnoszącym temperaturę.
Sprawa druga: certyfikaty CO2.
Tu dopiero widać bzdurność argumentów Mr Szolca. Bredni o bankach inwestycyjnych nie będę komentować. Szkoda mi klawiatury.
Otóż program cerytyfikatów okazał się....klęską a nie sukcesem Brukseli, któremu teraz na szybko dorabia się w sposób czysto polityczny protezę, by go ratować. Dlaczego?
Gdy program powstawał, założono dużo wyższe poziomy emisji CO2, niż te faktyczne, które miały miejsce. W efekcie ceny certyfikatów CO2 praktycznie nieustannie spadały, zmuszając Brukselę do interwencji na tym rynku.
Ostatnim trickiem, mającym ten "szkodliwy" (w mniemaniu Brukseli) proces zatrzymać i odwrócić, jest tzw. Market Stability Reserve, a ściślej kompromis, dotyczący działania tego tworu, zawarty niedawno w Rydze przez wszystkie państwa UE (przy niemrawych protestach Polski i zmianie frontu przez Czechy, dzięki czemu kompromis stał się możliwy w tym kształcie).
Chodzi o to, że MSR po Rydze staje się tworem, który w sposób dowolny może wpływać na podaż certyfikatów, wycofując ich nadmiar z rynku wedle uznania, gdy cena jest zdaniem Brukseli zbyt niska.
Mamy tu więc politycznie uchwaloną ręczną interwencję na rynku, wedle urzędniczego uznania, w celu odwrócenia niekorzystnej tendencji cenowej, de facto kończącą pomysł wolnego rynku na certyfikaty CO2. I to jest to, co naprawdę jest w tym niebezpieczne, bo ręczne sterowanie rynkiem zawsze otwiera pole do nadużyć. I nie mam złudzeń co do tego, że polski węgiel, nie tylko z JSW, będzie ofiarą MSR...
Co zaś do ceny JSW - akcje JSW są akcjami producenta surowca. Na rynku surowców energetycznych mamy do czynienia z bessą od 2008 r. Bessa ta początkowo była w miarę łagodna, jeśli nie liczyć katastrofy z przełomu 2008/09, szybko skontrowanej silnym wzrostem cen w latach 2009/10 ale jak w każdej bessie, przyszedł w końcu czas na bolesne spadki cen surowca. Trudno oczekiwać, by ceny surowców spadały, a ceny akcji jego producntów rosły.
"Kupuj akcje, ilekroć zobaczysz na wykresie Wiewiórkę, siedzącą na ramieniu Clowna. To się nazywa Analiza Techniczna" - Dilbert (Scott Adams) :-)