Żaden prezes bajkopisarz nigdy za nic karnie nie beknie. I nie chodzi nawet o to, że stać ich na lepszy sztab prawników oraz przeciąganie sprawy na tyle długo, żeby zwyczajnie wykończyć finansowo potencjalnych skarżących w procesie cywilnym, lub doprowadzić do przedawnienia w procesie karnym.
Najistotniejszy jest fakt, że wszelkiej maści wymyślacze wbrew pozorom wcale nie są skończonymi bałwanami i swoje wypowiedzi formułują w taki sposób, że praktycznie nie ma się do czego przyczepić. Dodatkowo czasem podpierają się artykułami prasowymi, na zasadzie "telewizja pokazała a uczeni podchwycili".
Bełkotanie o w stylu "jestem przekonany, że możemy mieć do czynienia z wrogim przejęciem" czy "prowadzimy rozmowy z inwestorem, który być może byłby skłonny zainwestować milion/ 100 milionów/ miliard *niepotrzebne skreślić na mój wspaniały biznes" jest całkowicie bezpieczne, nie da się bowiem w niepozostawiający wątpliwości sposób udowodnić, że wszystkie te bajeczki były wypowiadane w złej wierze.
Chłopcy z IDMu mogą więc śmiało głosić przed wysokim sądem, że na podstawie ich długoletniego doświadczenia w branży wychodziło im, że z całą pewnością jakiś zły i brzydki jegomość wrogo zaczaił się na ich perłę w koronie, zaś pan Kosciuszko może zarzekać się, że przecież długo i namiętnie rozmawiał z jakimś swoim kumplem, panem X, który faktycznie dysponuje niebagatelną gotówkę i rozważał wspólny interes.
Aby zwalczyć wszelkich giełdowych prozaików, specjalizujących się w lieteraturze pięknej, ale brzydkich wynikach finansowych, należałoby wprowadzić zmiany w zasadach notowania na parkiecie. Gdyby na przykład ustawowo nakazać, by notowania spółek które... dajmy na to trzy lata z rzędu przynoszą straty były zawieszane do czasu, kiedy pojawią się zyski (i to za cały rok), to może dałoby się wyeliminować zarówno erupcje wyobraźni co poniektórych prezesów, jak i ich zapędy drukarskie.
Jasne, można by oponować, że w przypadku zawieszenia notowań drobni akcjonariusze nie dość że poniosą olbrzymie straty, to jeszcze zamrożą kapitał, bez możliwości pozbycia się posiadanych papierów, jest to jednak iluzja. We wszelkich obserwowanych przeze mnie bankrutach, lub prawie bankrutach, posiadających prezesów z beletrystycznymą smykałką drobni i tak potracili wszystko lub prawie wszystko. Co gorsza dzięki trwaniu spółek - półtrupów na parkiecie ich ofiarą padali kolejni amatorzy "odpałów w kosmos", efekt natomiast był zazwyczaj ten sam. Upadłość układowa, potem "jazda na bankrucie", potem upadłość likwidacyjna i fora ze dwora.
Można oczywiście oponować, że da się zarobić na jazdach na bankrucie. Jasne, da się. Nawet całkiem ładne pieniądze. Z reguły jednak zarabiają je albo ludzie mający dostęp do informacji niejawnych, albo wąskie grono naprawdę profesjonalnych spekulantów.
Co do Poljadła, ponieważ to wątek tej firmy, osobiście uważam że jej szefostwo może próbować odwoływać się od decyzji sądu, co z pewnością zaowocuje kilkugroszowym wzrostem. Dalej zaś bedzie pewnie tak jak na Jago. Trochę pobuja, potem dwa fiksingi, potem ostateczne zatwierdzenie likwidacji i won.