Teraz to wyłazi idealnie, jak to politycy i banki centralne bardziej martwią się o giełdy niż o swoje gospodarki. Cholerni hipokryci: tak jakby kurs przez krasnoludki się ruszał. Zresztą nic dziwnego, że pkb im pada, jak bardziej zainteresowani są giełdą, na którą pchają kasę, która powinna byc przeznaczona na inwestycje gospodarcze (np. postęp techniczny i zatrudnienie).
Kompletne wariactwo. Weźmy państwo (rząd, bank cnetralny), które inwestuje w spółki giełdowe. Ale państwo istnieje powiedzmy nieskończenie długo, zatem w jego przypadku można mówić o doskonałym inwestorze, który trzyma akcje dla dywidend. Jeśli więc kurs spada, a spółka rośnie i wypłaca normalne (rosnące) dywidendy, to państwa nie powinna interesować sytuacja na giełdzie. Państwo powinno właśnie cieszyć się z faktu nieracjonalności giełdy. Po pierwsze wie, że z dużym prawd-wem w końcu zarobi na spółce niezależnie od kursu (na tym polega idea efektywności rynku). Po drugie państwo może non-stop dokupywać niedowartościowane akcje (ciągle tylko ze względu na dywidendy). Gdyby nie starczało im na dokupywanie akcji niedowartościowanych, zaciągałyby długi lub drukowały pieniądze na zakupy. Inflacja nie mogłaby wystąpić w takiej sytuacji.
W ten sposób państwa same regulowałyby efektywność rynku - w sposób naturalny. Gdyby spekulanci dowiedzieli się o takiej taktyce państwa, nie doprowadzaliby do takich skrajnych przecen jakie mamy obecnie. Oczywiście to działałoby również w drugą stronę - przewartościowane byłyby sprzedawane przez skarb państwa i spekulanci nie mogliby za bardzo zawyżać cen.
Innymi słowy, giełda dobitnie pokazuje, że interwencjonizm państwowy jest konieczny nie tylko dla gospodarki ale i rynków kapitałowych. Rynek jest zbyt rozchwiany i zbyt emocjonalny, co prowadzi do długich okresów nierównowagi. Rola państwa jest tu konieczna. Byłby to normalny gracz na rynku, tyle że w pełni racjonalny (o celach wysoko długoterminowych).
Co cię nie zabije, to cię udziwni
[**usunięto zakazaną treść**]