W teorii deterministycznego chaosu efekt motyla to rodzaj drobnego zjawiska, które może mieć ogromny wpływ na rzeczywistość – np. trzepot skrzydeł owada gdzieś nad Loarą może wywołać huragan w Indochinach. Polska została właśnie dotknięta takim efektem motyla, i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
– Transport morski towarów z Chin nie jest tak opłacalny jak kilka lat temu. Rozzuchwaleni piraci napadający na statki na wodach opływających Róg Afryki mocno nadwerężyli ten szlak handlowy. Dlatego jestem przekonany, że w handlu z Dalekim Wschodem na popularności zacznie zyskiwać transport kolejowy – przekonuje Peter Ramsauer, minister transportu Niemiec.
W tej sytuacji nikt nie ma wątpliwości, że symboliczny 1 proc. kolejowego udziału w wymianie Europa–Chiny wzrośnie kilkakrotnie. Ostrożni szacują, że do 7 proc. w końcu tej dekady. Optymiści z Rosji liczą za to na 25 proc. już pod koniec przyszłego dziesięciolecia. Nawet przyjmując wersję pesymistyczną, byłby to jednak tranzyt towarów o wartości 20 mld euro.
I tu pojawia się wątek Polski. Na linii Berlin – Poznań – Warszawa – Terespol (trasa C-E 20) Bruksela ustanowiła euroazjatycki korytarz tranzytowy (numer 8). Gra jest warta świeczki, bo za przejazd tym 700-km odcinkiem według kalkulacji RŻD już w tej dekadzie PKP PLK mogłoby inkasować pół miliarda złotych (przy założeniu, że ok. 10 proc. tranzytu trafi na kolej). W przyszłym dziesięcioleciu wartość tę można podwoić.
O ile zarobią, bo Rosjanie postanowili Polakom wsadzić kij w szprychy, wykluczając ich z zarabiania na dalekowschodnim handlu. W ostatnich dniach maja Michaił Gonczarow, doradca prezesa RŻD, poinformował, że jego spółka zajmie się właśnie studium wykonalności pociągnięcia własnego toru przez Słowację aż do Wiednia. Koszt – 6,3 mld dolarów.