
Wojna Izraela z Iranem eskaluje. UE ostrzega przed skutkami dla rynku ropy
Izrael: „Ataki na irańskie cele będą kontynuowane aż do likwidacji zagrożenia nuklearnego”
Dowództwo izraelskiej armii zapowiada kontynuację operacji wymierzonych w infrastrukturę nuklearną Iranu. Według generała Odeda Basiuka, działania te mają potrwać aż do wyeliminowania zagrożenia nuklearnego i rakietowego ze strony Teheranu. Jednocześnie armia nie wskazuje, ile czasu może zająć realizacja tego celu.
– Wciąż przeprowadzamy ataki na cele nuklearne, aby przybliżyć się do sukcesu – powiedział generał Basiuk. – Atakujemy terrorystyczny reżim, a nie zwykłych ludzi, którzy zasługują na lepszą przyszłość. Zagrożeniem dla nas są władze w Teheranie, a nie ludzie na ulicach Szirazu – dodał.
Podczas wtorkowej konferencji izraelskie siły zbrojne poinformowały, że Iran wystrzelił dotychczas około 400 rakiet balistycznych i 100 rojów dronów w kierunku Izraela. W odpowiedzi armia zniszczyła ponad 200 wyrzutni rakiet, eliminując także 10 naukowców pracujących nad programem nuklearnym.
Izrael deklaruje, że nadal będzie atakować infrastrukturę związaną z irańskim programem atomowym oraz cele wojskowe, w tym obronę przeciwlotniczą, centra dowodzenia i inne obiekty oceniane jako zagrożenie.
G7 apeluje o deeskalację konfliktu. Iran oskarża Zachód o stronniczość
Podczas szczytu G7 w Kanadzie przywódcy państw wezwali do zakończenia działań wojennych i powrotu do negocjacji ws. irańskiego programu jądrowego. W wydanym oświadczeniu zaznaczyli, że Iran nie może posiadać broni atomowej i wskazali Teheran jako główne źródło niestabilności w regionie.
– Domagamy się, by rozwiązanie kryzysu nastąpiło poprzez szerszą deeskalację wrogich działań na Bliskim Wschodzie, w tym poprzez zawieszenie broni w Strefie Gazy – napisano w deklaracji.
Iran odpowiedział krytyką, nazywając dokument jednostronnym i niesprawiedliwym. Rzecznik irańskiego MSZ stwierdził, że G7 ignoruje izraelską agresję i przedstawia wypaczony obraz sytuacji.
Bruksela: Sankcje na rosyjską ropę jeszcze bardziej potrzebne
Wzrost napięć na Bliskim Wschodzie ożywił debatę o sankcjach energetycznych wobec Rosji. Szefowa unijnej dyplomacji Kaja Kallas podkreśliła, że konieczne jest obniżenie pułapu cenowego na rosyjską ropę, by ograniczyć dochody Kremla.
– Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której wydarzenia na Bliskim Wschodzie podbiją ceny ropy, co w efekcie zwiększy dochody Rosji i umożliwi jej dalsze finansowanie machiny wojennej – powiedziała Kallas.
Obniżenie limitu ceny z 60 do 45 dolarów za baryłkę to element 18. pakietu sankcji UE. W ten sposób chce wywrzeć na Rosji jeszcze większą presję. Choć inicjatywa zyskała poparcie części państw G7, prezydent USA Donald Trump jak dotąd nie wyraził jednoznacznego stanowiska w tej sprawie.
Niższy limit uderzy w rosyjski budżet
Temat sankcji i obniżki limitu na rosyjską ropę wraca z powodu wzrostu napięć na Bliskim Wschodzie. Jeśli ropa Brent przekracza 80–90 USD, to nawet ze zniżką Rosja może sprzedawać surowiec powyżej pułapu 60 USD – tym bardziej, że kontrola przestrzegania pułapu cenowego jest dziurawa, a Rosja rozwinęła tzw. „flotę cieni”, czyli tankowców zarejestrowanych poza G7.
Przypomnijmy, że po wybuchu wojny na Ukrainie zachodnie państwa nie zakazały całkowicie importu rosyjskiej ropy. Powodem była obawa o skokowy wzrost cen na globalnym rynku, który uderzyłby w globalną gospodarkę. Zamiast tego zdecydowano się na mechanizm limitu cenowego, powyżej którego nie kupowano by surowca. W ten sposób Zachód ogranicza dochody Rosji, a jednocześnie utrzymuje globalną podaż ropy. Obecnie wynosi on 60 dolarów za baryłkę. Niektóre kraje – w tym Estonia (Kaja Kallas), Polska czy Litwa – naciskają, by pułap obniżyć do 45 USD za baryłkę, aby jeszcze mocniej uderzyć w Rosję. Jak informowała niedawno Ursula von der Leyen eksport ropy nadal odpowiada za 1/3 wpływów do rosyjskiego budżetu.