
Perspektywa liberalizacji przepisów regulujących budowę lądowych farm wiatrowych nie umknęła uwadze inwestorów giełdowych
Do energetyki wiatrowej zbliża się długo wyczekiwany powiew zmian. Ministerstwo Klimatu i Środowiska wróciło do tematu zmiany tzw. „ustawy wiatrakowej”. 8 lipca w wykazie prac legislacyjnych i programowych Rady Ministrów pojawił się projekt, którego kluczowym elementem jest zniesienie generalnej zasady 10H. Przypomnijmy, zasada ta zabrania stawiania turbin wiatrowych w odległości mniejszej niż 10-krotność wysokości turbiny od budynków, co drastycznie ogranicza możliwości budowy farm. Drugą istotną kwestią jest nowa wzajemna i minimalna odległość między instalacjami lądowej energetyki wiatrowej (LEW). W obu wypadkach ministerstwo proponuje zmniejszenie dystansu do 500 metrów. Planowany termin przyjęcia projektu przez RM to III kwartał 2024 r.
– Zmiana zasady 10H jest oczekiwana przez branżę wiatrakową od wielu lat (w poprzednim parlamencie pojawiła się modyfikacja zwiększająca min. odległość turbiny od posesji z 500 m na 700 m). Zmiana ustawy byłaby korzystna przede wszystkim dla takich firm jak Polenergia (duży udział energii wiatrowej w przychodach) czy Onde (wzrost popytu na usługi budowlane w zakresie OZE) – komentuje Michał Sztabler, analityk Noble Secirities.
Dodatkowo MKiŚ proponuje zmiany dotyczące lokalizowania elektrowni wiatrowych w pobliżu parków narodowych, jednak tu kwestia ewentualnej liberalizacji jest wciąż otwarta. Jak poinformował wiceminister Miłosz Motyka, projekt jest przed konsultacjami i uzgodnieniami międzyresortowymi.
– Zakładając, że nowelizacja wejdzie w życie, będzie to znaczące wydarzenie, wyczekiwane od 2016 roku. Co prawda nowelizacja z 2023 roku obniżyła wymóg do 700 m, to było to nadal za duża odległość aby odblokować inwestycje wiatrowe. Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW) szacuje, że tylko zmiana z 700 m do 500 m odblokuje inwestycje w farmy wiatrowe o mocy 41 GW do 2040 r. W dużej mierze na powyższym powinny korzystać spółki budujące i dewelopujące farmy wiatrowe, jak Onde czy PEP – komentuje Adam Anioł, starszy analityk rynku papierów wartościowych BM BNP Paribas Bank Polska.
Ministerstwo chce także uregulować możliwość lokalizowania farm wiatrowych na podstawie Zintegrowanych Planów Inwestycyjnych oraz ujednolicić proces planistyczny z obecnej ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych z zasadami zapisanymi w ustawie o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Kolejnym celem jest usprawnienie regulacyjne funkcjonowania mechanizmu udostępnienia co najmniej 10 proc. mocy elektrowni wiatrowej zainteresowanym mieszkańcom korzystającym z wytwarzanej energii w formule prosumenta wirtualnego lub kooperatyw energetycznych.
25-krotne zwiększenie dostępności terenów pod inwestycje wiatrowe
Obowiązująca od 2016 r. ustawa o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych szybko została okrzyknięta ustawą antywiatrakową. Regulacje i obostrzenia w niej zawarte w praktyce zamroziły inwestycje i wyhamowały rozwój branży na lata. Powód? Jak tłumaczyli wówczas przedstawiciele rządu, w ten sposób chciano uniknąć „szaleństwa tworzenia projektów wiatrakowych na każdym wolnym terenie w Polsce”.
Dzięki szykowanym zmianom branża może w końcu złapać wiatr w żagle. Według szacunków Fundacji Instrat, liberalizacja zasady 10H umożliwiłaby ponad 25-krotne zwiększenie dostępności terenów pod inwestycje wiatrowe, z obecnych 0,28 proc. do 7,08 proc. powierzchni Polski.
– Dzięki liberalizacji przepisów i wybraniu scenariusza 500 metrów odblokujemy nawet do 7 proc. powierzchni Polski, co pozwoliłoby w długim terminie budowę nawet do 44 GW onshore, czyli ponad 30 GW więcej niż istniejące i przygotowywane instalacje – czytamy w raporcie Fundacji Instrat.
Zdaniem Pawła Przybylskiego, prezesa Onde poluzowanie odległościowego gorsetu pomoże zwiększyć udział odnawialnych źródeł energii w krajowym miksie. Według prognoz ministerstwa zawartych w krajowym planie w dziedzinie energii i klimatu do 2030 r. (KPEiK), udział OZE w elektroenergetyce wzrośnie do co najmniej 50 proc. w 2030 roku. Jednocześnie przewiduje się, że w 2030 r. łączna moc zainstalowana w LEW wyniesie ok. 15,8 GW.
– Zmniejszenie minimalnej odległości dla budowy farm wiatrowych z 700 na 500 metrów to olbrzymi i długo wyczekiwany krok w stronę dynamicznego rozwoju rynku OZE w Polsce. Według szacunków branżowych uwolni to potencjał na poziomie ponad 40 GW w perspektywie najbliższych 15-16 lat. Dla porównania obecnie w systemie mamy około 10 GW mocy zainstalowanej w wietrze na lądzie. Dla naszego kraju to będzie więc również możliwość uniezależnienia się od dominacji paliw kopalnych i uzyskania niezależności energetycznej. Dla Onde – które uczestniczyło w budowie co trzeciej turbiny w Polsce – to oczywiście doskonała informacja, bo zapewnia szybko rosnący rynek przez wiele lat – komentuje dla StockWatch.pl Paweł Przybylski, prezes ONDE.
Szansa dla kilku giełdowych spółek
Na warszawskim parkiecie jest jedynie garść spółek, które inwestują w budowę farm wiatrowych. Oprócz państwowych gigantów takich jak PGE, Enea, Energa czy Tauron, dla których to ułamek biznesu, jest kilka mniejszych firm z istotną ekspozycją na branżę. Mowa tu o Onde, Polenergii, MDI Energii czy notowany na NewConnect Figene Capital. Specyfika i specjalizacja każdej z nich jest inna. Onde to jeden z największych generalnych wykonawców farm wiatrowych i fotowoltaicznych w Polsce. Polenergia to inwestor i właściciel kilku dużych farm wiatrowych w Polsce. MDI Energia to spółka działająca w trzech segmentach OZE: farm wiatrowych, elektrowni biogazowych oraz fotowoltaiki. Natomiast Figene Capital to swego rodzaju fundusz operujący w segmencie energetyki wiatrowej.
Perspektywa liberalizacji przepisów regulujących budowę lądowych farm wiatrowych nie umknęła uwadze inwestorów giełdowych. Jednak póki co reakcja jest selektywna i relatywnie mała. Najwięcej zyskały akcje Onde, które od momentu uwzględnienia projektu w wykazie prac legislacyjnych podrożały przy najwyższych w tym roku obrotach o nieco ponad 10 proc. Notowania Polenergii podskoczyły o 5 proc., a MDI Energii pozostały bez większych zmian. W wypadku Figene Capital ciężko o reakcję, ponieważ jeszcze w czerwcu notowania spółki zostały zawieszone przez GPW za niedochowanie naruszenie trybu i warunków publikacji raportu okresowego za rok 2023 r.
Skromną reakcję na doniesienia o szykowanych mianach w prawie można tłumaczyć dwojako. Po pierwsze, to kolejne w wielu podejść do uporządkowania sytuacji w energetyki wiatrowej. W najbliższych miesiącach może się jeszcze sporo wydarzyć, a jak zwykle w tego typu sytuacjach, diabeł tkwi w szczegółach. Po drugie, na efekty, czyli inwestycje i zyski, trzeba poczekać przynajmniej kilka lat.
– Z uwagi na nadal dość uciążliwe i przedłużające się formalności, które dla części projektów należy procedować de facto od nowa, wpływ nowelizacji na wyniki spółek powinien być widoczny w perspektywie roku 2026+ – uważa Adam Anioł.
W podobnym tonie wypowiada się prezes Onde, który dodaje, że branża będzie musiała jeszcze przeczekać lukę inwestycyjną.
– Branża ma oczywiście świadomość, że nie stanie się to z dnia na dzień i musimy przeczekać lukę inwestycyjną, zanim nowa legislacja przełoży się na realny biznes. Jako wykonawcy musimy trochę poczekać na zlecenia z tego rozdania, jednak Onde ma zdywersyfikowaną działalność opartą na bezpiecznych filarach, dlatego oczywiście cieszyć nas będzie jak najszybsze procedowanie zmian, ale nie czekamy bezczynnie – mówi Paweł Przybylski, prezes Onde.