
Zdaniem analityków Bank of America Merrill Lynch, inwestorzy przesadzili z oceną ryzyka politycznego wynikającego z rządów PiS. (Fot. DP/facebook/pisorgpl)
W tym roku na warszawskim parkiecie sprawdziło się giełdowe porzekadło Sell in May and go away. Koniec wzrostowej passy na rynku akcji zbiegł się w czasie z wynikami II tury majowych wyborów prezydenckich, w których zwyciężył kandydat partii Jarosława Kaczyńskiego. W kolejnych miesiącach inwestorów sparaliżował strach związany z nadciągającą rewolucją na polskiej scenie z politycznej oraz festiwalem obietnic wycenianych na dziesiątki miliardów złotych. Pomysły na hojną politykę socjalną, hasła nowych podatków czy wizja apokalipsy gospodarczej dosłownie zatrzęsły rynkiem. Exodus inwestorów spowodował, że indeks szerokiego rynku WIG nawet kilka tygodni po wyborach nie potrafi otrząsnąć się z 13-proc. przeceny. Słabość polskiego rynku dziwi niejednego eksperta, bo wiele z dotychczasowych czynników ryzyka straciło na znaczeniu lub całkowicie wygasło. Klimat do kupowania akcji poprawia też strumień doniesień z nowego obozu władzy, który jak się okazuje, kwestie gospodarcze zostawia w rękach ekspertów, a nie zasłużonych działaczy partyjnych.
Polska gospodarka jest na właściwych torach
Mroczne deklaracje przedwyborcze Prawa i Sprawiedliwości nie pogrążą gospodarki. Na długo przed 25 października wiadomo było, że kampanijny wyścig na kosztowne obietnice to jedno, a powyborcza rzeczywistość to drugie. Dosadnie całą sprawę podsumowali jeszcze przed wyborami analitycy Bank of America Merrill Lynch, którzy stwierdzili, że PiS szczeka, ale nie ugryzie. Ich słowa znajdują odzwierciedlenie w najnowszych wypowiedziach polityków. Wszystko wskazuje na to, że nawet sztandarowy projekt 500 zł na dziecko, jeśli wejdzie w życie, to co najwyżej w wersji light. Eksperci zaraz po ujawnieniu projektu podliczyli, że program ten będzie kosztował budżet państwa ok. 22 mld zł rocznie. Tymczasem w tym tygodniu Paweł Szałamacha, przyszły minister finansów w rządzie PiS powiedział, że zamknie się w 15,5 mld zł rocznie, przy czym dodał, że na pewno nie wejdzie w życie od nowego roku.

Źródło: Opracowanie własne na podstawie danych OECD i NBP.
Tegoroczna zmiana warty na scenie politycznej nie popsuła też postrzegania polskiej gospodarki. Bank of America w raporcie z 12 listopada stwierdził, że inwestorzy przesadzili z oceną ryzyka politycznego. Ich zdaniem, rząd Prawa i Sprawiedliwości nie przekreśli perspektyw makro dla Polski. Pozytywne scenariusze kreślą też międzynarodowe instytucje. Według listopadowych szacunków Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), wzrost gospodarczy nad Wisłą spowolni z 3,5 proc. w tym roku do 3,4 proc. w przyszłym, by w 2017 r. przyspieszyć do 3,7 proc. Średniego tempa wzrostu PKB w latach 2015-2017 na poziomie 3,4 proc. spodziewa się z kolei Narodowy Bank Polski. W przyszłym roku w strefie euro wyższe tempo osiągnie jedynie Irlandia (+4,5 proc.). Paweł Szałamacha już zapowiedział, że do ożywienia koniunktury wykorzysta m.in. NBP. W rozpędzaniu krajowej gospodarki w najbliższych latach z pewnością pomogą też gigantyczne środki z Unii Europejskiej. Do 2020 roku Polska otrzyma w ramach polityki spójności i polityki rolnej 106 mld euro.
– Ostatnie doniesienia medialne dają nadzieję na to, iż rzeczywiście z części niekorzystnych rozwiązań dla polskiego rynku kapitałowego partia rządząca się wycofa. Same perspektywy polskiej gospodarki są dosyć dobre, mamy zmniejszające się bezrobocie, rosnące wynagrodzenia, niską inflację i niski kurs złotego, co sprzyja eksporterom. Ponadto struktura demograficzna jeszcze do 2020 r. będzie sprzyjać dobremu rozwojowi gospodarki. – mówi Mateusz Namysł z Raiffeisen Brokers.
Rządy prawicy nie przeszkadzają inwestorom giełdowym
Warto też przypomnieć, że Prawo i Sprawiedliwość już raz miało okazję stać u steru władzy. Na przestrzeni burzliwych w polityce lat 2005-2007 giełda doświadczyła silnej hossy, a WIG oraz WIG20 ustanowiły wówczas rekordy wszech czasów. Oczywiście należy pamiętać, ze realia rynkowe były inne, a działania PiS w sferze gospodarczej były wówczas raczej symboliczne.
– Poprzednio, w latach 2006-2007, PiS miał okazję rządzić (w koalicji) w okresie silnego wzrostu PKB, rzędu 6-7 proc. rocznie, co przekładało się na wielką hossę na GPW. Pytanie jednak, czy był to efekt polityki rządu, czy raczej konsekwencja sytuacji globalnej? Na ten okres przypadła bowiem końcowa faza boomu na świecie, w szczególności na rynkach wschodzących, gdzie średnie tempo wzrostu PKB przekraczało 8 proc. Warto przypomnieć, że szybkiego wzrostowi w Polsce towarzyszyła bańka spekulacyjna na rynku nieruchomości (podobnie jak w wielu innych krajach), napędzana właśnie tak znienawidzonymi obecnie kredytami frankowymi. – zwraca uwagę Tomasz Hońdo, starszy analityk Quercus TFI, redaktor Qnews.pl
Stabilny rząd z mocnymi nazwiskami
Tym razem Prawo i Sprawiedliwość będzie rządzić samodzielnie. Partia w Sejmie ma 235 mandatów. Z jednej strony to za mało by zmieniać Konstytucję, a z drugiej wystarczająco dużo, żeby spokojnie przeprowadzać własne ustawy i realizować program. Co ważne, PiS przy tworzeniu rządu nie musi wchodzić w koalicje. Z punktu widzenia inwestorów, stabilny rząd i niewielkie ryzyko powtórki przedterminowych wyborów z 2007 roku, to doskonała sytuacja do wzrostów.
Na szczęście polska scena polityczna nie ograniczy się do wytartych nazwisk jak Macierewicz, Ziobro czy Sienkiewicz. Ministerialne teki obejmie też spora grupa osób postrzeganych jako eksperci. Największe uznanie budzi nominacja Mateusza Morawickiego, do niedawna prezesa BZ WBK, na wicepremiera i ministra rozwoju. Pozytywnych przykładów jest więcej: Elżbieta Rafalska jest kandydatką na ministra pracy i polityki społecznej, Anna Streżyńska ma stanąć na czele Ministerstwa Informatyzacji, a Krzysztof Tchórzewski jest przymierzany do stanowiska ministra energii. Mocnych nazwisk jest tak dużo, że pochlebne opinie wyrazili nawet polityczni konkurenci, m.in. z PO i Nowoczesnej. Były premier Kazimierz Marcinkiewicz, który nie przepada za partią Kaczyńskiego, podsumował, że nowy rząd jest bardzo silny politycznie, ale nie brakuje w nim dużych kompetencji. Dodał, że w resortach gospodarczych mamy do czynienia z bardzo fachowymi osobami.

Mateusz Morawiecki. (Fot. Marek Mytnik/Wikimedia Commons)
Agent 007, czyli Mateusz Morawiecki
Osoba dotychczasowego prezesa BZ WBK wywołała na razie najlepsze reakcje wśród polityków i ekonomistów. Bankowiec, menedżer, człowiek z rynku ma stanąć na czele superresortu, czyli ministerstwa gospodarki i rozwoju. Morawiecki będzie też wicepremierem w rządzie PiS. Kierowany przez niego resort połączy kompetencje ministerstwa gospodarki, ministerstwa rozwoju i infrastruktury i ministerstwa skarbu. W praktyce Morawiecki ma odpowiadać za całość polityki gospodarczej nowego rządu. Jego głównym celem będzie rozpędzenie gospodarki z wykorzystaniem środków budżetowych i funduszy europejskich.
Mateusz Morawiecki na rynku cieszy się opinią eksperta. Jego najlepszą wizytówką jest sukces Banku Zachodniego WBK, na czele którego stał od 2007 roku. Morawiecki w przeciwieństwie do wielu polityków nie podejmuje się ministerialnej teki z pobudek finansowych. Wręcz przeciwnie, odchodząc z BZ WBK pożegnał się z roczną pensją sięgającą 3,7 mln zł, na rzecz urzędniczego wynagrodzenia w wysokości nieco ponad 150 tys. zł.
Ale przyszły superminister ma też słabe punkty. Po pierwsze, Morawieckiemu brakuje zaplecza partyjnego w PiS, a dodatkowo jego ojciec, Kornel Morawiecki, należy do ruchu Kukiz’15. Po drugie, według Telewizji Republika, były prezes BZ WBK też miał zostać nagrany w restauracji Sowa i Przyjaciele. Taśmy z jego udziałem nie zawierają jednak podobno nic kompromitującego.
– Bardzo cieszyć się można z wyboru Mateusza Morawickiego na wicepremiera i szefa nowego gospodarczego superresortu. W poprzednim rządzie często nie wiadomo było, kto gra pierwsze skrzypce w kwestiach gospodarczych – minister finansów czy gospodarki. Teraz ta sprawa powinna być jasna. Ponadto już dawno nie mieliśmy w rządzie osoby o takim doświadczeniu i pozytywnym dorobku menedżerskim. To wielka szansa, ale każdą szansę można dobrze wykorzystać bądź zmarnować. Nie można więc z góry zakładać, że teraz czeka nas wszystko co dobre. Z pewnością pierwsze deklaracje nowej władzy są pozytywne, ale jak na razie oddalają jedynie wizję prawdziwego kataklizmu, jakim byłoby wprowadzenie podatku transakcyjnego czy pełna likwidacja OFE. To za mało, by dać silny impuls do wzrostów na GPW. Inwestorzy czekać będą na expose nowego premiera i pierwsze deklaracje odnośnie kluczowych ustaw związanych z opodatkowaniem banków czy supermarketów. Wyjaśnienie tych kwestii z pewnością wyeliminuje związaną z nimi niepewność i na tym gruncie budować będzie można giełdowe wzrosty, szczególnie gdyby doszło do złagodzenia dotychczas komunikowanego kursu. – uważa Łukasz Bugaj, analityk DM BOŚ.
Stopy procentowe będą jeszcze niższe
Na początku marca tego roku Rada Polityki Pieniężnej obniżyła wszystkie stopy procentowe o 50 pkt. bazowych. Stopa referencyjna wynosi obecnie 1,5 proc. w skali rocznej. To najniższy poziom w historii. Prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka stwierdził wówczas, że nie ma już miejsca na dalsze cięcia. Ale przedstawiciele PiS nie podzielają tego zdania. Według programu partii, rolą NBP oprócz walki z inflacją powinno być także wspieranie wzrostu gospodarczego. Henryk Kowalczyk z PiS stwierdził jeszcze przed wyborami, że stopy procentowe są zbyt wysokie, a przy wyborze nowych członków RPP będzie brana pod uwagę ich skłonność do łagodzenia polityki pieniężnej. To znamienne słowa, bo w przyszłym roku w 10-osobowym składzie RPP zajdą rewolucyjne zmiany. W pierwszym kwartale Sejm, Senat i Prezydent wskażą ośmiu nowych członków rady, a czerwcu 2016 roku głowa państwa wybierze nowego szefa Narodowego Banku Polskiego. Marek Belka z racji udziału w tzw. aferze podsłuchowej nie ma szans na reelekcję. Nowa RPP będzie bardziej gołębia niż obecna. Kowalczyk spodziewa się obniżenia głównej stopy procentowej o co najmniej ćwierć punktu procentowego.
PiS mięknie w sprawie ratowania kopalń za wszelką cenę
Prawo i Sprawiedliwość sporo obiecało polskiemu górnictwu, które obecnie stoi na krawędzi bankructwa. Podczas kampanijnych wizyt na Śląsku Beata Szydło twardo zapowiadała, że w razie wygranej w wyborach nie dopuści do zamknięcia ani jednej kopalni, a obecnie likwidowane ponownie otworzy. Powyborcze zderzenie z rzeczywistością zrobiło swoje. Partia szybko zabrała się za analizy sektora i program restrukturyzacji. Efekt – burza po słowach posła PiS, Grzegorza Tobiszowskiego, który przyznał, że będzie potrzebne wyciszenie niektórych kopalń na lata dekoniunktury. W kolejnych wywiadach poseł tłumaczył, że nie planuje zamykania kopalń, ale nie wykluczył m.in. ograniczenia wydobycia czy redukcji zatrudnienia. Analiza stanu branży ma być gotowa najpóźniej w I kwartale 2016 r.
– Musimy ocenić przyszłość poszczególnych kopalń od strony dostępu do złoża i jego wielkości, stanu technicznego, organizacji pracy, relacji administracji do pracowników dołowych, inwestycji, zapylenia, obecności na rynkach itd. (…) Zlikwidowanie kopalni nie jest bezkosztowe, a z ekonomicznego punktu widzenia może być lepiej ograniczyć wydobycie, zmniejszyć i utrzymywać w „uśpieniu”, w gotowości do ponownego uruchomienia w momencie powrotu koniunktury. Mówi się, że powinna ona wrócić za 4-5 lat i ceny węgla wtedy wzrosną. Mielibyśmy przygotowane kopalnie do ponownego wejścia na rynek w tym okresie – powiedział Grzegorz Tobiszowski, poseł PiS.
Nowe podatki w dużej mierze są już w cenach
O podatkach od sektora bankowego oraz sklepów wielkopowierzchniowych inwestorzy słyszeli jeszcze długo przed wyborami. Mają być one jednym z dwóch głównych, obok uszczelnienia systemu podatkowego, źródłem finansowania obietnic PiS. Polską giełdę najbardziej zabolały plany wprowadzenia nowej daniny od banków, przez co kapitalizacja całej branży spadła w tym roku o 1/5. Mimo zwycięstwa PiS, maklerzy nie skreślili jednak banków. Po wyborach na rynku pojawiły się rekomendacje kupuj od DM BPS (PKO BP, mBanku, Millennium, Alior Banku) oraz akumuluj z Vestor DM (Pekao, Handlowy, ING BSK). Paweł Szałamacha w jednym z wywiadów zasugerował, że banki powinny być jak dobrze przycięty żywopłot. Dodał, że jego zdaniem sektor powinien obsługiwać gospodarkę oraz uczestniczyć w dochodach podatkowych. Eksperci podkreślają, że na obecnym etapie wciąż nie wiadomo, jakie będą ostateczne decyzje w sprawie obciążenia energetyki i bankowości, czyli dwóch sektorów mających istotny udział w indeksach giełdowych.
– Perspektywa obciążenia banków podatkiem od aktywów i kosztami przewalutowania kredytów frankowych jest przez inwestorów dyskontowana już od pół roku, więc wydaje się, że ten proces jest zaawansowany. Niestety, wciąż nieznane są szczegóły nowych obciążeń. Według ostatnich wyliczeń analityków DM Trigon podatek na poziomie 0,39 proc. aktywów w połączeniu z kosztami przewalutowania wg prezydenckiego projektu dałyby w przypadku niektórych banków wskaźniki P/E’16 powyżej 20, czyli ich akcje byłyby nadal drogie. Chyba że okaże się na przykład, że stawka podatku będzie jednak niższa. – analizuje Tomasz Hońdo, starszy analityk Quercus TFI, redaktor Qnews.pl
Podatek od transakcji finansowych nie zabije warszawskiej GPW
Najnowsze deklaracje polityków PiS oddalają też groźbę wprowadzenia podatku od transakcji finansowych oraz likwidacji OFE. Oba pomysły jeszcze przed wyborami były wskazywane jako śmiertelne zagrożenie dla warszawskiego rynku. Paweł Szałamacha w tym tygodniu przyznał, że nie podziela wizji wprowadzenia podatku od transakcji finansowych.
– To pozytywna informacja dla rynku kapitałowego. Natomiast brak podatku transakcyjnego oznacza, iż prawdopodobieństwo podatku od aktywów znacząco wzrasta, co potwierdza sam kandydat. Jest to informacja negatywna dla banków, aczkolwiek naszym zdaniem zdecydowanie już wyceniona przez rynek. – komentuje Monika Czajkowska‐Bałdyga z DM Banku BPS.
Pod taki scenariusz zagrali wcześniej eksperci Haitong Banku. W raporcie z 3 listopada biuro podniosło rekomendację dla GPW z neutralnie do kupuj, a cenę docelową wyznaczyło na 46,80 zł. Haitong Bank w ostatniej przecenie akcji giełdy, spowodowanej obawami o wprowadzenie podatku od transakcji finansowych, dostrzegł okazję. Według bazowego scenariusza Haitong podatek ten nie wejdzie, a PiS skupi się raczej na podatku bankowym i tzw. podatku od supermarketów.
– Wprowadzenie podatku od transakcji finansowych (FTT) tylko w Polsce w dłuższej perspektywie byłoby nieskuteczne z punktu widzenia budżetu państwa, gdyż doprowadziłoby do odpływu transakcji na platformy zagraniczne nieobjęte opodatkowaniem. Tylko podatek wprowadzony w całej UE spełniłby ten cel, jednak po złożeniu wstępnej propozycji w 2010 roku rozmowy w UE na ten temat nadal trwają i analitycy nie wierzą, aby miały zostać szybko zakończone. – uważa Łukasz Jańczak, analityk Haitong Banku.
Ulgi dla sektora wydobywczego i zniesienie tzw. podatku od kopalin

(Fot. fb/bogdanka)
Na realizację tych deklaracji z niecierpliwością oczekują akcjonariusze spółek wydobywczych z KGHM na czele. PiS w trakcie kampanii wielokrotnie obiecywało, że czasowo zawiesi część podatków dla polskich kopalń oraz całkowicie zniesie tzw. podatek od kopalin, który wśród inwestorów określany jest jako podatek od KGHM. Maklerzy pokusili się już pierwsze szacunki potencjalnych profitów dla miedziowej spółki i jej akcjonariuszy. Haitong Bank zakładając, że PiS dotrzyma słowa, wyliczył, że jedna akcja KGHM powinna kosztować ponad 108 zł. Idąc tym samym tropem eksperci z Vestor DM wycenili walory lubińskiej grupy na 107 zł. Jednak póki co, rynek zdaje się nie wierzyć w realizację tej obietnicy. Akcje KGHM, mimo jednoznacznego zwycięstwa PiS, wciąż można kupić za niewiele ponad 80 zł.