Choć od kilku kwartałów analitycy jak mantrę powtarzają tezę o wyjątkowej atrakcyjności cen akcji na giełdach, a większość spółek w IV kwartale 2011 r. pokazała dobre wyniki finansowe i formułuje korzystne prognozy na kolejne miesiące, kursy papierów ostatnio nie chcą iść w górę. Czy obecny przestój na parkietach rzeczywiście stwarza dobrą okazję do wejścia na rynek, czy raczej pokazuje, że akcje zarówno w Polsce, jak i na świecie są już drogie?
Na początku kwietnia brytyjski FTSE 100 był notowany przy wskaźniku cena/zysk na poziomie 11,3. To oznacza, że gdyby tamtejsze spółki wypracowały przez najbliższe nieco ponad 11 lat takie zyski jak w 2011 r. i w całości przeznaczały je na dywidendę, po takim czasie zwróciłyby się pieniądze wyłożone na zakup ich akcji. Dla francuskiego CAC jest to nieco ponad 11, a hiszpańskiego IBEX 35 niespełna 11. Spośród europejskich indeksów trochę wyższy poziom wycen, ale wciąż uznawany za atrakcyjny, prezentuje niemiecki DAX – 14,6. Podobnie jest w Ameryce: w przypadku popularnego S&P 500 cena/zysk to 14,7. Ale zdecydowanie drożej jest choćby w Meksyku, gdzie C/Z sięga 20, czy w Szwajcarii – gdzie wynosi 17, albo w Danii, gdzie dochodzi do blisko 30.
Warszawa na tym tle wygląda na „przeciętną plus”. Obliczany przez GPW wskaźnik cena/zysk dla spółek z szerokiego indeksu WIG wynosił 11,2, przy czym na przykład największe przedsiębiorstwa (WIG20) wyceniane są ze wskaźnikiem na poziomie około 8.
Mimo to na przykład DAX wzrósł w pierwszym kwartale tego roku 18 proc., a WIG poszedł w górę tylko 10 procent (WIG20 7 proc.). Na dodatek, w przeciwieństwie do zachodnich rynków, praktycznie cała zwyżka miała miejsce w styczniu. Drugi kwartał rozpoczął się falą spadków na większości parkietów. Ale mimo słabości rynków, większość ekspertów nie zmienia zdania: jest tanio.
– Historycznie wskaźnik cena/zysk na poziomie 10 zazwyczaj oznaczał, że było tanio – wskazuje Sebastian Buczek, prezes Quercus TFI. – Gdy w XX wieku C/Z dla amerykańskiej giełdy spadał do poziomu poniżej 10, z reguły był to dobry moment na długoterminowe zakupy. Właśnie z takimi poziomami mieliśmy do czynienia na przełomie 2008 i 2009 roku. Dziś jest to niewiele więcej – wtóruje Konrad Łapiński, zarządzający Total FIZ.
To dość powszechne przekonanie bazuje nie tylko na odniesieniach do historycznych średnich wskaźników, ale też m.in. do rentowności długoterminowych papierów skarbowych. Jeśli jednak proste statystyki zastąpić bardziej wysublimowanymi, atrakcyjność akcji przestaje być tak oczywista.