Określenie „new normal”, użyte po raz pierwszy przez Mohameda El-Eriana, wiceszefa Pimco, największego funduszu obligacji na świecie zarządzającego ponad 1 bln dol. aktywów, można przetłumaczyć jako „nowe czasy inwestycyjne” w świecie po kryzysie w 2008 r.: z mniejszym wzrostem gospodarczym, przy nadmiernym zadłużeniu oraz nierównowadze handlowej i fiskalnej głównych gospodarek. Oczywistą konsekwencją są obniżone średnie stopy zwrotu z poszczególnych klas aktywów, większa zmienność ich cen oraz wyższe ryzyko kolejnych szoków i scenariuszy ekstremalnych. „Nowe czasy” stawiają nowe wyzwania przed inwestorami, również w postaci doboru metod dywersyfikacji portfela.
– Trzymając się konsekwentnie tej umownej chronologii rynków, można powiedzieć, że w „starych czasach” (przed kryzysem 2008) głównym celem dywersyfikacji portfela było osiągnięcie jak najlepszej relacji oczekiwany zysk–zmienność, z użyciem klasycznej teorii Markowitza: weź dostępne klasy aktywów, dla każdej oszacuj oczekiwany zysk, historyczną zmienność oraz korelację z innymi klasami, a następnie ustal optymalny udział poszczególnych klas w portfelu, tak aby relacja zysku do historycznej zmienności całego portfela była jak najwyższa – mówi Marcin Malinowski, doradca inwestycyjny z Friedrich Wilhelm Raiffeisen.
Jego zdaniem klasyczne podejście przestało się sprawdzać: najważniejszym dziś celem dywersyfikacji powinna być ochrona wartości portfela w przypadku materializacji potencjalnych scenariuszy ekstremalnych. O wiele ważniejszy obecnie jest return of capital (zwrot kapitału), a dopiero w następnej kolejności return on capital (zwrot na kapitale).
Paradoksalnie, w celu ochrony portfela przed scenariuszami ekstremalnymi inwestorzy coraz chętniej sięgają po aktywa relatywnie mocno ryzykowne w krótkim horyzoncie czasu, tak zwane aktywa realne. Do tej nowo wyodrębnionej i modnej grupy należą przede wszystkim metale szlachetne, nieruchomości, dzieła sztuki oraz spółki z sektorów defensywnych. Aktywa realne szczególnie dobrze zabezpieczają ryzyka spadku wartości pieniądza papierowego, a w ślad za tym realnej wartości instrumentów dłużnych.
Inwestorów jednak najbardziej bolą męczące zmienności krótkoterminowe typu risk on – risk off (odpowiednio dla fazy euforii oraz nawrotu obaw rynkowych). W fazie risk on kapitał płynie od bezpiecznych przystani, tj. instrumentów dłużnych nominowanych w walutach bazowych (dolar, euro, jen), do aktywów bardziej ryzykownych, w tym akcji oraz walut rynków rozwijających się. W fazie risk off przepływy kapitału przebiegają w odwrotną stronę.
– Polskie aktywa, w tym nasza waluta oraz akcje, znajdują się blisko ryzykownego krańca tej globalnej dźwigni kapitału, a więc relatywnie silnie rosną w fazie risk on i stosownie mocno spadają w fazie risk off. Posługując się żargonem finansowym, można inaczej powiedzieć, że polskie aktywa mają wysoką „betę” – uważa Malinowski.