Z tygodnia na tydzień rośnie oprocentowanie depozytów. Rekordziści – Meritum Bank (Lokata Powitalna), Idea Bank (Lokata Tax free) i neoBank (Lokata on-line dla Nowych), licytują wysoko, co najmniej 8 procent. W ostatnich dniach stawkę przebił Deutsche Bank, który na lokacie internetowej z dzienną kapitalizacją daje aż 8,1 proc., co oznacza 10 proc. dla zwykłej lokaty obciążonej podatkiem Belki.
Depozytów najbardziej potrzebują banki, które bardziej niż inne zaangażowały się w kredyty walutowe. Poduszka płynnościowa jest im potrzebna jak nigdy wcześniej. Ale nie tylko to jest zarzewiem wojny o depozyty – na rynku pojawi się lada moment 70 mld zł do zagospodarowania z likwidowanych tzw. lokat antybelkowych.
Teraźniejsza wojna będzie bardziej zaciekła niż ta w 2009 r. po upadku Lehman Brothers. Wówczas banki potrzebowały płynności, bo wysechł rynek międzybankowy. Teraz sytuację pogarsza zły stan banków matek, niektóre z nich, jak choćby Raiffeisen, już wstrzymały finansowanie swoich córek w Polsce. Inne, np. Commerzbank, są zagrożone upaństwowieniem, a gdyby do tego doszło, byłyby zmuszone wystawić na sprzedaż swoje banki w Polsce, wcześniej jednak przestaną im pożyczać pieniądze. Tymczasem większość banków finansuje się u zagranicznych banków matek, które w tym roku będą bardzo potrzebowały kapitału. Nowe unijne przepisy nakazują im bowiem zwiększyć fundusze własne. Banki te ponadto mają w portfelach papiery dłużne krajów zagrożonych niewypłacalnością.
Tymczasem jedna dziesiąta aktywów polskiego sektora bankowego, czyli około 130 mld zł, to pożyczki od spółek matek. W większości są to wieloletnie linie kredytowe. Jednak w obecnej sytuacji nikt im nie zagwarantuje, że spółka matka się o nie nie upomni. Nawet jeśli poprosi o kilka miliardów, bank działający w Polsce może mieć kłopoty. W tej sytuacji polskie spółki córki muszą coraz częściej liczyć na siebie.
Dostrzegł to KNF, który zalecił bankom, by prowadziły ostrożną politykę dywidendową – a to, mówiąc wprost, oznacza niewypłacanie dywidendy – i kumulowały kapitał na niepewne czasy. Straszy też NBP: stress testy przy czarnym scenariuszu dla gospodarki, czyli 1-procenowym spadku PKB, podwojeniu kwoty złych kredytów i dalszej dewaluacji złotego, pokazują, że banki będą potrzebowały około 5,7 mld zł, żeby utrzymać płynność.
Największym wyzwaniem mogą być jednak nowe wskaźniki płynności zapisane w umowie kapitałowej, tzw. Bazylei III. Minimalnego progu Net Stable Funding Ratio nie osiągnęłoby aż 17 banków, a niedobór stabilnego finansowania wyniósłby 41,2 mld zł – wynika z najnowszych szacunków PwC. Przy tej kwocie całkiem niewinnie wyglądałby podatek bankowy – to tylko około 500–700 mln złotych. Chociaż nadal nie wiadomo, czy Ministerstwo Finansów wróci do tego pomysłu.