
Inwestowanie w spółki produkujące gry wiąże się z dużym ryzykiem, o którym firmy najczęściej mówią bardzo niechętnie.
Gry stały się wizytówką polskiej gospodarki, a inwestorzy po spektakularnych sukcesach Wiedźmina, Dying Light czy This War of Mine dosłownie zakochali się w branży. Dziś nie wypada nie mieć gamingu w portfelu. Ma go niemal każdy, co pokazał przykład funduszu INVESTOR Akcji Spółek Dywidendowych, który z założenia ma inwestować w firmy dzielące się zyskiem z akcjonariuszami w formie dywidend lub wykupu akcji. Jak się okazało, w 2018 roku największą pozycją w portfelu funduszu były właśnie akcje CD Projektu, czyli spółki, która nie ma polityki dywidendowej, a jeszcze w ubiegłym roku miała na swoim koncie tylko jedną wypłatę w historii. Co więcej, do portfela funduszu dywidendowego załapały się także akcje 11 bit studios, czyli spółki, która nigdy nie wypłaciła dywidendy i na najbliższe lata twardo deklaruje reinwestowanie zysków.
Słabość do wszystkiego co produkuje gry szybko została dostrzeżona i wykorzystana na wiele sposobów. Widać to nie tylko po statystykach debiutów (producenci gier w zasadzie zdominowali ledwo żywy rynek pierwotny), liczbie ofert crowdfundingowych czy nawet głośnych biznesowych „metamorfozach”. Na przebranżowienie i wejście w produkcję gier zdecydowały się spółki, które wcześniej zajmowały się m.in. technologią blockchain, oszczędnościami i emeryturami a nawet medycyną estetyczną. Po pieniądze na gry można sięgnąć także z publicznej kasy. Od kilku lat Narodowe Centrum Badań i Rozwoju przyznaje granty. W ubiegłym roku z tej opcji skorzystała m.in. całkiem młoda firma „Myślę nad nazwą sp. z o.o.”, która otrzymała wsparcie w wysokości 4,2 mln zł.
Obecnie inwestorzy są niemal ze wszystkich stron bombardowani ofertami „inwestycji w spółkę produkującą gry”. Jedna z takich propozycji pojawiła się na forum StockWatch.pl. Oczywiście jej żywot był krótki. Wpis został usunięty, ponieważ naruszał regulamin forum. Abstrahując od samej firmy (jej nazwę celowo usunęliśmy) warto do tej „oferty” podejść szkoleniowo i przyjrzeć się bliżej kilku zastosowanym chwytom marketingowym, na które mniej obeznany z branżą inwestor mógłby dać się złapać.
Gry mobilne wygenerowały 63,2 mld dolarów tylko w ubiegłym roku
Skupianie uwagi na dużych liczbach to znany i lubiany wśród PR-owców chwyt marketingowy. Zabieg stosowany szczególnie przez te studia, które najczęściej nie mają się czym pochwalić, jeśli chodzi o wyniki finansowe. „63 miliardy dolarów” czy „jeden z najszybciej rozwijających się rynków, którego potencjał rośnie z roku na rok” – te hasła mogą działać na wyobraźnię i wyglądają naprawdę fajnie. Jest tylko jedno ale. Jak one się mają do konkretnej gry? Czy przeglądarkowy tenis, ping pong czy też badminton ma potencjał na 1 proc. przytoczonej sumy, albo chociaż promil?
Tenis ziemny jest 5 najpopularniejszą dyscypliną sportową i ma 1 mld fanów
To kolejny chwyt na dużą liczbę. Idąc tym tropem producenci wody mogą się chwalić, że działają w branży, z której codziennie korzysta 7,5 miliarda ludzi na świecie. Czy grono potencjalnych graczy może być mierzone liczbą fanów dyscypliny sportowej? Niekoniecznie. Przykładem jest jeden z najlepszych polskich tenisistów, Jerzy Janowicz, który w wolnych chwilach gra w Counter-Strike: Global Offensive.
Spółka powstała z początkiem tego roku
Każdy kiedyś zaczynał, ale nie każdy od razu sięgał po 2,5 mln zł. Taka kwota może robić wrażenie. Niejeden zespół z grupy PlayWay podskoczyłby z radości, gdyby dostał taką sumkę na start. W wypadku małych spółek, jeszcze bez kapitału i osiągnięć, ocena potencjału studia/gry jest ekstremalnie trudna. W takim wypadku trzeba sprawdzać dokonania poszczególny ludzi, gdzie wcześniej pracowali i co dokładnie robili. Zupełnie inną wartość dla spółki ma szef projektu taki jak Adam Badowski, czy game designer pokroju Adriana Chmielarza niż tester, a przecież te osoby mogły pracować przy tych samych topowych projektach. Wielu małych debiutantów chwali się pracownikami, którzy brali udział w tworzeniu największych polskich hitów takich jak Wiedźmin czy Dying Light, ale w każdym wypadku trzeba dokładnie zbadać zakres odpowiedzialności i kompetencji.
Współpraca sprowadza się do pożyczki
Zazwyczaj firmy oferują udziały/akcje w zamian za gotówkę. W ten sposób stajemy się współwłaścicielami i otrzymujemy część biznesu, który jeśli wypali, przyniesie nam zysk. Natomiast opcja pożyczki gotówki to całkiem inna bajka. W zależności od warunków otrzymujemy jedynie obietnicę zwrotu pieniędzy z procentem. Nie mamy natomiast żadnej kontroli nad firmą i jej decyzjami, ani tym bardziej gwarancji odzyskania środków.
Warto dodać, że w małych studiach pilnowanie budżetów i terminów jest bardzo istotne, bo jeszcze bez sukcesów łatwo jest przepalić gotówkę i położyć projekt.
Ile można na tym stracić?
Odpowiedź jest krótka: nawet cały kapitał. Każda inwestycja to ryzyko i o tym trzeba zawsze głośno mówić. Produkcja gier nie jest tu żadnym wyjątkiem. Tu nigdy nie ma pewności, co spodoba się graczom, a co przejdzie bez echa. Przykładów naprawdę dobrych gier, z wieloma pozytywnymi recenzjami i dramatycznie niską sprzedażą, jest wiele. Nie wszystko złoto co się świeci i nie wszystko co produkuje gry zarabia krocie. Niestety, w szybkich przekazach marketingowych o ryzykach albo się milczy, albo pisze małą czcionką.
Na koniec trzeba podkreślić, że w branży gamedev liczy się przede wszystkim jakość produkowanych gier, dlatego inwestorzy w pierwszej kolejności powinni zwracać uwagę na poziom dotychczasowych produkcji. Samo hasło „produkujemy gry”, to zdecydowanie za mało, by spokojnie spać z papierami takiego „dewelopera”.