Inwestorzy nie znoszą polityki na rynkach. Jednak ostatnio są na nią skazani i to w dużej dawce, zwłaszcza w wykonaniu zagranicznym. Nie ma praktycznie dnia bez wystąpień polityków w kwestii ratowania zadłużonych krajów strefy euro czy naprawy amerykańskiej gospodarki, a to dlatego, że tym razem bez publicznych pieniędzy i interwencji monetarnych system finansowy sam sobie nie poradzi.. Na naszym podwórku polityka też może powrócić na pierwszy plan, a to za sprawą wyborów parlamentarnych, które odbędą się w najbliższą niedzielę.
Dotychczasowe sondaże wskazują, że w nadchodzących wyborach nie powinno być zaskakujących rozstrzygnięć. Cały czas prowadzi ze sporą przewagą PO, która był faworytem przedwyborczych zmagań. Dla rynków finansowych to dobrze, bo nie lubią one zaskoczeń.
– Dla rynku i gospodarki przed którą stoi dużo wyzwań w związku z możliwymi turbulencjami, najlepszym rozwiązaniem byłoby, aby po wyborach rządziła dotychczasowa koalicja PO-PSL. Jeśli wyniki wyborów pójdą po myśli rynków, to w poniedziałek możliwa jest pozytywna rekcja na giełdzie. Jednak będzie to wpływ jednorazowy. Jeśli wygrałby PiS, reakcja mogłaby być negatywna. W takim scenariuszu, w poniedziałek złoty mógłby się osłabić – ocenia Piotr Kuczyński, główny analityk Xeliona.
Również inni eksperci podkreślają, że realizacja tego ostatniego scenariusza wyników wyborczych przyniósłby złe konsekwencje dla naszego rynku finansowego.
– Wygrana PiS źle wpłynęłaby na notowania złotego oraz naszych obligacji – podkreśla Grzegorz Pułkotycki, dyrektor do spraw analiz DM BZ WBK.
Ale w ocenie większości analityków ten ostatni wariant jest mało prawdopodobny. Z ankiety przeprowadzonej przez agencję Reuters wśród 38 analityków wynika, że po niedzielnych wyborach parlamentarnych złoty zacznie odrabiać straty i może stać się liderem wzrostów wśród walut Europy Środkowo-Wschodniej. Ankietowani przez agencję eksperci oczekują, że nasza waluta, która w ostatnich miesiącach znacząco osłabiła się wobec euro, w całości odrobi straty i za 12 miesięcy euro będzie kosztowało 4 zł.
Jednak trzeba mieć na uwadze, że problemy powyborcze mogą pojawić się później. Od tego jak rozłożą się głosy na poszczególnie partie będzie zależało, czy wygranym uda się zdobyć większość parlamentarną i utworzyć rząd.
– To nie są czasy Samoobrony i nie sądzę by wyniki wyborów miały większy wpływ na giełdę w krótkim terminie. Problem dla rynków może pojawić się później, kiedy wystąpiłyby kłopoty z zawiązaniem rządu, czy brakiem sensownej polityki gospodarczej. Dla rynków najlepiej byłoby, żeby po wyborach zawiązała się duża koalicja. Z doświadczenia Niemiec wynika, że kiedy rządziła wielka koalicja CSU, CDU i SPD gospodarka miała się dobrze. Chodzi o to by główne partie brały odpowiedzialność za kraj – podkreśla Wojciech Szymon Kowalski, analityk EFIX Dom Maklerski.
Na naszym rynku giełdowym, który cały czas jest jeszcze młody, nie funkcjonują tak zwane cykle wyborcze, które korelują zachowanie indeksów w okresie całej kadencji sprawowania władzy. Wnioski można jednak wyciągnąć z rynku amerykańskiego. W USA przed każdymi wyborami statystycy giełdowi przypominają czteroletnie cykle prezydenckie. Z historycznych danych za 118 lat wynika, że pierwsza część prezydentury zbiega się ze słabszą koniunkturą na giełdzie. Lepsza jest druga połowa rządów prezydenckich. Statystyki podpowiadają, że w pierwszym roku po wyborach indeks S&P rośnie średnio 2,9 proc., w następnym roku o 3,3 proc., a w kolejnym aż 11,2 proc. W ostatnim roku prezydentury też nie jest najgorzej – indeks rośnie średnio o 8,4 proc. Trzeba jednak pamiętać, że są to historyczne statystyki i należy podchodzić do nich z dystansem. Nie zawsze te zjawiska się powtarzają, tak było chociażby w ostatnim roku poprzedniej prezydentury, kiedy w 2008 r. upadł Lehman Brothers. Wówczas o zyskach można było zapomnieć, bo indeksy po prostu tąpnęły nie oglądając się na sytuację polityczną.