
(Fot. Daniel Paćkowski)
Rosnące wymagania klientów i ciągły rozwój rynków finansowych skutkują pojawieniem się nowych instrumentów finansowych oraz zwiększeniem ich dostępności. W ostatnich latach coraz większą popularnością cieszą się kontrakty na różnicę CFD (Contract For Difference). Mogą one być alternatywą dla klasycznych kontraktów terminowych. Ich zaletami są niższe koszty transakcyjne, brak opcji rozliczenia „w naturze”, czy możliwość zastosowania wyższej dźwigni finansowej, która przekłada się na znacznie niższe depozyty zabezpieczające. Specjalnie dla StockWatch.pl eksperci z Admiral Markets w cotygodniowych raportach będą analizować najciekawsze instrumenty, w które można inwestować przy pomocy kontraktów CFD.
Na notowania srebra oddziałuje silnie zarówno popyt przemysłowy, jak i inwestycyjny związany postrzeganiem tego kruszcu jako bezpiecznej przystani. Spowolnienie gospodarcze w Chinach osłabia ten pierwszy, a brak szokujących doniesień np. z Ukrainy sprzyja inwestycjom w bardziej ryzykowne aktywa.
– Na tle metali dosyć negatywnie wyróżnia się srebro. O ile przykładowo na miedzi widzimy ostatnio odbicie to na srebrze widać spore działanie grawitacji i przyciąganie do ostatnich minimów. Srebro nie wychodzi tutaj jednak przed szereg, jeżeli porównamy je do złota, gdzie też na wykresie dziennym widać takie tendencje. Słabość obu metali to głównie wpływ słabnącego popytu z Chin a także braku szokujących światową gospodarkę wiadomości (po cenie srebra i złota doskonale widać, jak na konflikt Ukraiński reagują inwestorzy spoza Polski). Narastająca presja na minima nie wróży nić dobrego tak samo jak słabnące korekty wzrostowe. To wszystko skłania nas bardziej do patrzenia na południe szczególnie, że cena wydaje się kończyć właśnie rysowanie małej pro-spadkowej flagi, która daje zaproszenie do wyjścia dołem. Spadkowe spojrzenie na srebrze zostanie zanegowane w momencie, kiedy cena przebije dwie linie trendu spadkowego (niebieskie), a także horyzontalny opór w okolicach 20.50 ale na taki scenariusz póki co się nie zanosi. – analizuje Krzysztof Koza, analityk Admiral Markets.
Kliknij, aby powiększyć
Zachowanie japońskich aktywów jest bardzo silnie uzależnione od działań tamtejszego Banku Centralnego, który prowadzi ogromny program luzowania ilościowego nastawiony na zwiększenie inflacji oraz pobudzenie eksportu poprzez osłabianie jena. Nocna wypowiedź prezesa Kurody wskazuje, że program daje pożądane efekty, ale inwestorzy liczyli na jego zwiększenie, co może negatywnie odbić się na japońskich akcjach.
– Dziś w nocy zakończyło się posiedzenie Banku Japonii. Niespodzianki nie było. Bank podtrzymał swoją deklarację sprzed roku, że będzie dokonywał operacji otwartego rynku tak, żeby baza monetarna rosła w tempie 60-70 bln jenów rocznie. Podtrzymał też opinię o umiarkowanym ożywieniu gospodarczym jakiego obecnie doświadcza japońska gospodarka. Można powiedzieć, że standard. Dużo ciekawiej było na konferencji prasowej prezesa Banku Japonii po zakończonym dziś posiedzeniu. Kuroda oświadczył, że pomimo podwyżki podatku od sprzedaży, gospodarka pozostaje na ścieżce ożywienia, inflacja wzrośnie do prognozowanego poziomu 2% prawdopodobnie w przyszłym roku, a dotychczasowy program ilościowego luzowania polityki monetarnej przynosi efekty. Słowa Kurody sugerują, że wciąż oczekiwane w tym roku dalsze poluzowanie polityki monetarnej przez Bank Japonii, niechybnie oddala się. Tak też zinterpretowali je inwestorzy z rynku walutowego. W reakcji na wyniki dzisiejszego posiedzenia BoJ i konferencję Kurody jen umocnił się do głównych walut. W efekcie do dolara i euro był on najmocniejszy od trzech i pół miesiąca. Oddalająca się wizja dalszego luzowania przez Bank Japonii i umacniający się japoński jen to zła wiadomość dla giełdy w Tokio i indeksu Nikkei. Kolejne luzowanie było bowiem juz częściowo uwzględnione w cenach akcji, więc teraz należałoby oczekiwać stosownej korekty kursów. Umacniający się jen ma natomiast niekorzystny wpływ na wyniki japońskich eksporterów. Jeżeli do tego dodamy jeszcze perspektywę osłabienia gospodarczego w Chinach, które są potężnym partnerem handlowym Japonii, to perspektywa zniżki indeksu Nikkei w kolejnych miesiącach staje się coraz bardziej prawdopodobna. Sytuacja jest o tyle niebezpieczna, że obecnie Nikkei znajduje się blisko dolnego ograniczenia trendu bocznego w jakim znajduje się on od początku lutego br. Wybicie dołem może zapoczątkować bardzo gwałtowne cofnięcie, niezależnie od tego czy znajdzie to uzasadnienie w czynnikach fundamentalnych, czy też nie. – mówi Krzysztof Koza.
Kliknij, aby powiększyć
Cena pszenicy znajduje się od lutego w trendzie wzrostowym, ale obecnie obserwujemy korektę spadkową tego ruchu. Notowaniom nie pomogło za bardzo obniżenie prognoz produkcji w skali globalnej, które powinno przyczynić się do wzrostu ceny. Kurs dotarł jednak aktualnie w okolice silnego wsparcia, które może powstrzymać podaż przynajmniej w krótkim terminie.
– Trzy tygodnie temu wspominaliśmy o pszenicy, kiedy to byki walczyły o nowe poziomy w okolicy 7 USD za buszel. Wskazywaliśmy wtedy, że brakuje przesłanek do tego żeby ten ruch zawrócił. Oczywiście ruch został kontynuowany zarówno względem fundamentów jak również obowiązujących wtedy geometrii. Jednak ta sytuacja nie trwała długo. Od 7 maja widzimy korektę ruchu wzrostowego, która sprowadziła notowania pszenicy z ponad 7,40 do 6,75 USD za buszel. Takie zachowanie potwierdza, że dane odnośnie obniżenia prognoz globalnej produkcji pszenicy nie wpłynęły silnie na kurs. Bieżące poziomy zbiegają się z silnymi wsparciami, jakie widzimy na wykresie. Z jednej strony strefa geometryczna 38,2 proc. – 41,4 proc. Z drugiej strony kwietniowe minima. Jeżeli byki trwale nie wybronią tego wsparcie to będziemy mogli spodziewać się pogłębienia korekty w stronę 6 USD za buszel. Obecne wsparcia wyglądają na tyle silnie, że mają szansę powstrzymać podaż, a może nawet spowodować chwilowy ruch konsolidacyjny, czy też korektę ostatniego spadku. – komentuje analityk Admiral Markets.
Kliknij, aby powiększyć