Artykuł sponsorowany
Brak pogłębionej analizy nazwy
Wiele osób uważa, że sprawdzenie dostępności nazwy to zadanie banalne. Można je wręcz porównać z szukaniem wolnej domeny internetowej. Sprowadza się to do wpisania w Google swojej nazwy i jak nie trafimy na konkurencję to wszystko jest bezpieczne. Takie myślenie to pokłosie mitu, że jedynie kopia 1:1 łamie prawo. Rzekomo nawet banalna zmiana w nazwie obchodzi prawo. Jest dokładnie odwrotnie.
Znaki towarowe, które korzystają z najsilniejszej ochrony są zastrzeżone w Urzędzie Patentowym. Nie tyle chronią na identyczność (co jest oczywiste), ale głównie przed ryzykiem konfuzji. Innymi słowy, w zależności od specyfiki branży i samej nazwy, złamią prawo określenia nawet częściowo podobne.
Nie robiąc poszukiwań tego typu oznaczeń (zarówno zastrzeżonych, jak i niezastrzeżonych) ryzykujemy potencjalny spór w przyszłości. Nawet rzecznikom patentowym takie poszukiwania zajmują kilka godzin, więc robienie tego na własną rękę w kilka minut, obarczone jest dużym ryzykiem pomyłki.
Zobacz również: Czy aby chronić nazwę i logo konieczne są dwa zgłoszenia? https://znakitowarowe-blog.pl/chce-zastrzec-nazwe-logo-firmy/
Kierowanie się mitem 30%…
To kontynuacja poprzedniego punktu. Wiele osób nawet jeżeli zlokalizuje konkurenta o podobnej nazwie, zakłada że może mieć ciastko i zjeść ciastko. Czyli mocno nawiązywać fonetycznie do jego marki, ale jednocześnie nie łamać prawa. Podejrzewam że ten mit swoją genezę ma na lokalnych bazarach. To tam jako dzieci widzieliśmy podróbki butów ADIDAS o nazwach łudząco zbliżonych, typu ADIDRES czy ADLDAS. Ludzie podświadomie założyli, że skoro taka praktyka występowała tyle lat, to musiała być skuteczna. Duże marki nie miały podstaw, aby zablokować sprzedaż.
Tyle tylko, że właściciel znaku nie ma obowiązku walki z naruszeniami. W jego własnym interesie jest to, aby je usuwać, ale prawo go do tego nie zmusza. Sprzedaż takich żenujących podróbek najwyraźniej w tamtym czasie nie była dla nich problemem. Ich docelowi klienci nie zaopatrywali się tam w buty, a paradowanie z ADLDAS-em to był po prostu obciach. Po latach jednak takie buty zniknęły i dziś sprawa została załatwiona. Magiczny mit 30% różnic pozostał.
W różnych mutacjach można go odnaleźć u grafików, designerów mebli czy samych przedsiębiorców wybierających nazwy dla swoich marek. Jednak prawo nie definiuje ile procent zmian daje bezpieczeństwo.
Nie zadbanie o prawa autorskie do logo
Jednym z najczęstszych grzechów w tym zakresie jest zwykłe rozliczenie się z twórcą logo. Dlaczego to nie wystarcza? Ponieważ w świetle prawa, konieczna jest pisemna umowa. Nie wystarcza nawet faktura w której opiszemy, że obejmuje ona także przeniesienie praw autorskich. Gdyby doszło do sporu każdy sąd stwierdzi, że nie zachowano odpowiedniej formy wskazanej w przepisach.
Rodzi to dla Ciebie takie konsekwencje, że nie możesz nikogo pozywać o naruszenie praw autorskich. W końcu te należą do twórcy. Co więcej o ile popadniesz z nią w konflikt, to może zażądać za używanie swojej własności (logo) dodatkowych pieniędzy. W najczarniejszym scenariuszu sprzeda swoje prawa Twojej konkurencji albo unieważni Twój zarejestrowany znak towarowy. O ile do takiej sytuacji by doszło zawsze musisz przedstawić dowód, że te prawa na Ciebie przeszły. Bez umowy będzie to niewykonalne.
Zbagatelizowanie kwestii własności domeny
Innym błędem jest nie przykładanie większej uwagi na kogo zarejestrowana jest domena internetowa. Historycznie okazuje się, że abonentem jest pracownik, wspólnik albo informatyk. Co do zasady bardzo prosto ten błąd naprawić. Wystarczy prosta cesja, aby „wejść w posiadanie domeny”. Tyle, że ludzie myślą o tym dopiero jak pojawia się konflikt. A to sytuacja, kiedy o porozumienie bardzo trudno.
W każdej chwili możesz za darmo sprawdzić, kto jest abonentem Twojej domeny. Jeżeli Ty, to świetnie. W innym wypadku czym prędzej zajmij się formalnościami. W przeciwnym razie możesz być z dnia na dzień odcięty od klientów. Dotyczy to zarówno samej strony internetowej, jak i skrzynki mailowej.
Często osoba, która jest abonentem może Cię tym szantażować. Albo zapłacisz jej za cesję domeny, albo utrudni działanie Twojej firmy. Problemy, które z tego wynikną są tak poważne, że często taniej jest przystać na warunki szantażysty. Co z tego, że na drodze spornej mógłbyś z taką osobą wygrać, jeżeli zajmie Ci to lata. Do tego czasu poniesiesz ogromne straty finansowe.
Działanie bez zastrzeżonej marki
Powiedzmy sobie szczerze, że prawo nikogo nie zmusza do rejestracji marki. Szczególnie małe firmy często nie wiedzą co dzięki temu mogłyby zyskać. Błędnie zakładają, że i tak ich na to nie stać. W końcu ta R-ka w kółeczku występuje przy logo gigantów. Z drugiej strony panuje takie przeświadczenie, że skoro urzędnik wpisał ich firmę do KRS bądź CEIDG, to na pewno wszystko sprawdził. Niestety prawda jest inna. Nikt za Ciebie tego nie zweryfikuje. W tego typu rejestrach przedsiębiorców znajdziesz masę firm o identycznych nazwach. To generuje spory między nimi.
Co ciekawe niekiedy marka niezarejestrowana może być do pewnego stopnia chroniona przepisami darmowymi. Przysługują one temu, kto daną nazwą posługiwał się pierwszy. Na tym jednak te korzyści się kończą. Zazwyczaj granice tej ochrony nie przekraczają miasta w którym działasz. Czyli są mocno lokalne.
Z drugiej strony taka sytuacja zachęca konkurencję do przejęcia Twojej marki. Wystarczy, że zastrzeże ją na siebie. Choć w wielu przypadkach byłbyś w stanie takie prawo unieważnić, to nie jest to ani proste, ani szybkie. W skrajnym przypadku na lata ugrzęźniesz w sporach. Do tego czasu możesz być zablokowany w internecie. Są nawet podmioty, które nazywa się trollami patentowymi. Ich model biznesowy zakłada tego typu kradzież marek, a potem szantażowanie firm. Tego problemu unikasz składając podanie do urzędu patentowego jako pierwszy.
Wybranie nazwy bezpośrednio opisowej
Tutaj pojawia się inne zagrożenie. Taka rejestracja nie ogranicza się do wypełnienia formularza. Urząd będzie sprawdzał, czy Twoja marka kwalifikuje się w ogóle do ochrony. Bardzo częstą przeszkodą nie do przeskoczenia jest opisowość nazwy. Obecnie panuje wręcz moda na wchodzenie w nazwy, które bezpośrednio informują co oferujesz, typu ECO MARKET.
O ile ekspert uzna, że nie możesz tego typu oznaczeniem wyróżnić się z grona konkurencji, wyda decyzję odmowną. Rodzi to takie konsekwencje, że konkurencja będzie mogła legalnie używać identycznej lub zbliżonej nazwy. Nie jest to wina wadliwego prawa, a słabej nazwy. Wiele osób taka sytuacja irytuje, ale na dłuższą metę jest ona dobra dla innych uczestników rynku. Gdyby można było zastrzegać nazwy opisowe, bardzo szybko zapanowałby paraliż na rynku. Nagle ktoś zastrzegłby określenie „lekarz”, „market” czy „buty” i cała branża nie mogłaby informować o swojej ofercie.
Co zyskasz korzystając z pomocy rzecznika patentowego?
Rzecznik patentowy specjalizuje się w ochronie własności intelektualnej. Zgłaszając się do niego o pomoc masz pewność, że wspiera Cię człowiek o wąskiej specjalizacji. Na etapie początkowym może zweryfikować zdolność rejestrową Twojej marki. O ile dopatrzy się jakiś kolizji, powie Ci jak dostosować znak do zgłoszenia. Czasami wystarczy dodać kolejne słowo lub bardziej oryginalną grafikę. Celem jest nie tylko uzyskanie świadectwa ochronnego, ale bardziej poczucia bezpieczeństwa, że nikt Cię nie pozwie.
Na etapie zgłoszenia rzecznik patentowy może Cię zastępować w Urzędzie Patentowym. Będzie pilnować terminów, uiszczania opłat czy przygotuje odpowiedzi na uwagi eksperta. Zwieńczeniem jego pracy będzie właśnie świadectwo rejestracji. Pamiętaj, że ochrona nie jest dana raz na zawsze. Przed upływem 10 lat takie prawo można i warto przedłużyć. Wiele osób o tym zapomina, co kończy się dla nich utratą ochrony. Mając wsparcie rzecznika patentowego zostaniesz o takiej możliwości poinformowany odpowiednio wcześnie.