Jeszcze trzy miesiące temu problem Grecji w powszechnym odczuciu wydawał się rozwiązany. Redukcja 130 mld euro długu Aten i blisko bilionowa pomoc Europejskiego Banku Centralnego dla systemu bankowego miały kupić wystarczająco dużo czasu, aby politycy mogli przejść do rozmów do działań. Jednak obrót sytuacji wyszedł poza ramy oczekiwań rynkowych.
>> Czarny scenariusz jeszcze miesiąc temu wydawał się nierealny. Rzeczywistość ponownie przypomniała inwestorom, że na giełdzie nic nie jest pewne. >> Giełda znów na krawędzi. WIG20 bliski runięcia o 30 proc.
– Zamiast drogi kompromisu wybrali dość niebezpieczną alternatywę gry w cykora. Do gry naprzeciw Trojki (Komisja Europejska, MFW i EBC) stanęli greccy politycy. Paraliż powyborczy w Grecji jeszcze zaognił sytuację, bo mając świadomość nieuchronności kolejnych wyborów politycy w Grecji zaczęli prześcigać się w deklaracjach o stopniu renegocjacji pomocy dla tego kraju, jak tylko akurat ich partia dojdzie do władzy. Ten dość niespodziewany obrót wydarzeń od razu zwrócił uwagę inwestorów i rynków, które obecnie są szczególnie wrażliwe na wszelkie zapowiedzi kolejnych ekstremalnych rozwiązań. Na dziś nie sposób wskazać, kto pierwszy okaże słabość (Grecja przyjmując dalsze oszczędności, czy UE mimo wszystko udzielając pomocy), ale ewentualnie zwycięstwo może okazać się pyrrusowe, ponieważ przegranym już stają się greckie banki. System bankowy opiera się na zaufaniu, a w Grecji wiara w stabilność systemu topnieje w zastraszającym tempie. – podkreśla Paweł Cymcyk, manager komunikacji inwestycyjnej ING TFI.
Jak zauważa ekspert funduszu, w 2011 roku suma depozytów w greckich bankach zmniejszyła się o blisko 20 proc., osiągając 170 mld euro, a tylko od ostatnich wyborów ubyło kolejne 700 mln. Prawdziwym zagrożeniem nie jest więc bankructwo Grecji, ale możliwość realizacji scenariusza o panicznym wycofywaniu wszystkich środków z banków.
– Na taki rozwój wypadków nie jest przygotowany żaden bank na świecie, a niestety ludzka panika przenosi się pomiędzy krajami zdecydowanie szybciej niż możliwe sposoby jej zapobiegania. – dodaje Paweł Cymcyk.
Po drugiej stronie Atlantyku inwestorzy mają zupełnie odmienne problemy. W piątek na giełdzie Nasdaq po raz pierwszy był notowany medialno-społecznościowy gigant, znany ponad 900 milionom użytkowników Facebook. Rynek dużo obiecywał sobie po debiucie giganta. Samo otwarcie było całkiem dobre (+10,6 proc.), ale na zakończenie notowań kurs spółki już tylko nieznacznie przewyższał cenę emisyjną z IPO. >> Sprawdź jak przed debiutem kształtowała się wycena fundamentalna serwisu.
– Popyt w ofercie pierwotnej podobno był olbrzymi. Podobno, bo ustalanie ceny maksymalnej i wielkości sprzedawanych udziałów zmieniało się równie często, co statusy najaktywniejszych użytkowników portalu. Ostateczne wartości robią jednak ogromne wrażenie: 38 dolarów za akcję oznacza wycenę całej firmy na 104 mld dolarów. Połowę tego, co jest warta największa wyszukiwarka świata – Google, i ponad 20 proc. tego, ile trzeba zapłacić za Apple. Wskaźniki wyceniające firmę jak C/Z sięgają astronomicznej wartości 107 (choć tu sporo zależy od przyjętej metodologii), a warto przypomnieć, że poziom uznawany za rozsądny to około 15. Facebook jest w zestawieniach porównywalny do Googla i gdyby powtórzył sukces światowej wyszukiwarki, która w ciągu 8 lat powiększyła się 9-krotnie to w 2020 roku Facebook sięgnąłby biliona dolarów. Powtórka z rozrywki może być o tyle trudna, że w czasie pierwszego notowania Googla wyceniany był on na 23 miliardy dolarów, co odpowiadało 10-krotności rocznych zysków. – przyznaje analityk ING TFI.
Patrząc szerzej na światową gospodarkę, spowolnienie materializuje w gorszych danych z Europy, ale Stany Zjednoczone nadal utrzymują fason i wysokie loty. Inwestorzy obserwują też, czy przeziębienia nie dostanie chiński smok z powodu sytuacji na krajowym rynku nieruchomości.
– Fala przeceny rozpoczęta w 2006 r. w USA, przetaczająca się w 2009 r. przez Europę, w 2012 r. dochodzi do Azji. Ostatnie miesiące to już zauważalne spadki cen nieruchomości w 47 z 70 chińskich miast. Choć powszechnie uważa się, że Chiński Bank Centralny będzie pomagał obniżkami stóp procentowych i rezerw obowiązkowych dla banków, to pytaniem otwartym i trudnym pozostaje, czy chińskim molochem da się tak samo łatwo ręcznie sterować jak kilkanaście lat temu, kiedy jego skala była kilkukrotnie mniejsza? – mówi Paweł Cymcyk.
>> Wyniki kwartalne spółek z WIG20 wiele wyjaśniły. >> Giełda spada, bo słabną wyniki blue chipów.
W tym zamieszaniu problemem z odnalezieniem się ma polski rynek. Brak obrotów staje się największą bolączką i do czasu ich poprawy trudno oczekiwać przełomu. Zdaniem analityka z ING TGI, szansa na to pojawi się już w okresie czerwiec-październik.
– Wtedy to bowiem przypada okres największego napływu środków z dywidend i przeprowadzanych wezwań. Te nowe/stare środki mają szansę wesprzeć notowania na GPW, ponieważ będzie to liczony w miliardach złotych dopływ gotówki do instytucji. Nie można jednak z całą pewnością stwierdzić, że cała ta gotówka od razu znajdzie się na rynku, ponieważ dużo będzie zależało od postrzegania przyszłego rozwoju wypadków przez konkretne instytucje. Dla przykładu OFE już w kwietniu otrzymały część gotówki, a jednak nie zdecydowały się na budowanie silniejszej ekspozycji na rynku akcji. W skali kilku miesięcy otrzymane środki jednak znajdą się na rynku i wszystko będzie zależeć od dynamiki ich powrotu. Warto jeszcze zwrócić uwagę, że przez dwa miesiące spadków technicznie polski rynek nie wygląda zachęcająco, to jednak zatrzęsienie wezwań na spółki ze strony inwestorów strategicznych dotyczących różnych branż (finanse, chemia, IT) i wypłaty dywidend sięgających 7-8 proc. to wskazania dobrego fundamentalnie rynku. A do tego w mediach coraz głośniej o kryzysie i spadkach, o których wiedzą już wszyscy. Tylko czy na giełdach większość ma rację? – wskazuje ekspert funduszu inwestycyjnego.
>> Spółki o zdrowych fundamentach i niskich wycenach na warszawskim parkiecie >> znajdziesz łatwo i szybko z pomocą narzędzi dostępnych w serwisie StockWatch.pl