
Spekulant, prywatnie szyderca i cynik.
U zarania warszawskiej giełdy inwestorzy mieli raczej ograniczone możliwości utraty własnej krwawicy, bo notowanych było na niej zaledwie kilkanaście spółek i to raz w tygodniu. Ale z upływem czasu GPW poszerzała ofertę i dzisiaj inwestorzy mogą rozstawać się ze swoimi oszczędnościami nie tylko na rynku głównym i NewConnect, ale też na rynku obligacji, zwanym oczywiście z angielska: Catalyst.
Założenie jest oczywiście szlachetne, jak zresztą cała giełda, dodatkowo nowy rynek podparty podobieństwem do obligacji skarbowych roztoczył wizję bezpiecznego i regularnego odcinania kuponów. Nic tylko objąć trochę papierów i poczuć się rentierem, przynajmniej w teorii. Bo obligacje to szatański plan, który pozwala wyciągnąć ze spółki premię nawet gdyby po wieki wieków nie chciała wypłacić dywidendy. Akcje mogą sobie w tym czasie spadać i spadać – dla obligatariusza nie ma to znaczenia.
Nie podoba nam się wykres spółki Anti? To zamiast w akcje inwestujemy w obligacje, licząc po cichu, że na koniec okresu otrzymamy kapitał z odsetkami. Praktyka okazuje się mieć inne zdanie na ten temat. Z upływem czasu dostrzegamy, że nasz misterny plan bierze w łeb – Anti ma kłopoty z wykupem obligacji, ze sporym poślizgiem spłaca nielicznych szczęśliwców, a pozostałym rekomenduje uzbrojenie się w cierpliwość. Upierdliwcom spółka każe się udać… nie, nie tam gdzie myślicie, a do wynajętej firmy, odpowiedzialnej za restrukturyzację emitenta. W efekcie tej wizyty inwestor wchodzi w posiadanie czegoś, czego na początku tak bardzo pragnął uniknąć – akcji spółki Anti. I pal to licho, gdyby nie stosowany przelicznik, wyceniający jedną akcje na 4 złote, co nijak się ma do ceny rynkowej wynoszącej złocisza z czymś.
Ale nie warto rozpaczać nad bezsilnością wobec strategii „nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”, wszak inni mają gorzej. Tacy wierzyciele Fojuda, patrzą na obligatariuszy Anti jak na w czepku urodzonych. Dla nich droga do odzyskania chociażby ćwierci pieniędzy jest zamknięta. Ani akcji, ani operatywnej ugody z dłużnikiem – sąd ogłosił upadłość układową emitenta, skazując inwestorów na żmudną i niczego nie gwarantującą procedurę. Godna odnotowania jest postawa dłużnika, który nie raczył nawet poinformować obligatariuszy o postanowieniu sądowym, burząc nieco ich dotychczasowe przekonanie o słynnej wielkopolskiej solidności.
Anti i Fojud prowadzą w rankingu niesolidnych emitentów obligacji, ale nie mogą spocząć na laurach – do niechlubnego peletonu konsekwentnie próbuje dołączyć kolejna spółka. Religa Development zapowiada się na kolejnego pretendenta do żółtej koszulki lidera. Swoje predyspozycje spółka potwierdziła m.in. brakiem raportu za rok ubiegły oraz zaległościami w wypłacie odsetek nie tylko za notowane, ale i oczekujące na wprowadzenie na Catalyst obligacje.
Marzenia o rentierstwie wędrują na półkę, w zamian otrzymuje się dreszcz emocji i zastrzyk adrenaliny. W sumie żaden cud, gdyż powierzanie pieniędzy spółkom o śmieciowym ratingu na niezabezpieczone obligacje trudno nazwać inaczej jak hazardem. Pretensje można mieć wyłącznie do siebie, nie do rynku Catalyst. On dotrzymuje obietnic – widzisz, co się dzieje z Twoimi pieniędzmi? Widzisz i nie możesz nic zrobić.
PS. Okazuje się, że nasze sugestie przemawiają do organizatora rynku akcji. Wystarczyło napomknąć, że karanie zawieszeniem notowań za niedotrzymanie obowiązków informacyjnych przez spółki wymierzone jest tak naprawdę jest w bogu ducha winnych akcjonariuszy, a efekty przyszły od razu. Spółka Veno, którą sezon urlopowy zaskoczył niczym zima drogowców, odłożyła na czas nieokreślony publikację raportu rocznego. Giełda, reagująca ostatnio w podobnych sytuacjach zawieszaniem notowań, pokazała tym razem ludzką twarz i pozostawiła akcje w obrocie. Najwidoczniej już sam fakt ich posiadania jest wystarczającą karą dla inwestorów.