
Spekulant, prywatnie szyderca i cynik.
Na przestrzeń od morza do Tatr pomału spływa całun delikatnego jesiennego smutku. Każde większe miasto na swój sposób wpada w melancholię. We Wrocławiu rzesze obligatariuszy i niedoszłych posiadaczy dachu nad głową opłakują upadłość Religa Development. W Warszawie też musi być niewesoło, skoro piątą rocznicę New Connect uczczono debiutem fabryki kapeluszy. I tylko Kraków jest odporny na jesienną nostalgię.
Kraków bawi się na całego. I nie byle gdzie, bo w pałacu Bonerowskim. Urządzona przez IDM SA zabawa była ponoć tak przednia, że na prośbę uczestników wielokrotnie ją przedłużano. Hulankę, zgodnie z regionalnym kolorytem, zorganizowano na cudzy koszt. A bliskość Piwnicy pod Baranami spowodowała, że atmosfera przesiąkła duchem kabaretu coraz starszych panów.
Po opublikowaniu w ESPI relacji z powyższej imprezy, wśród inwestorów rozległy się głosy oburzenia: Granda! Znów okazano pogardę mniejszościowym akcjonariuszom! Zupełnie niepotrzebnie. Mniejszościowi akcjonariusze to nie są przedszkolaki ani wymagające nieustannej opieki pensjonariusze domu spokojnej starości. To są zazwyczaj dorośli, nierzadko wykształceni ludzie, świadomi praw i obowiązków oraz znający czynniki ryzyka. A że z przysługujących praw nie chcą korzystać – trudno, bierność też kosztuje. Nie warto użalać się nad losem ludzi, którzy okazali się zbyt leniwi, by chwycić wyciągniętą w ich kierunku dłoń Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych. Pochylmy się lepiej nad dylematem konkretnych osób, które dotknęła prawdziwa tragedia.
Poszkodowanymi są kluczowe dla spółki osoby, do których została skierowana emisja akcji. Ta gromadka wysokiej ponoć klasy specjalistów, który już raz zostali beneficjentami programu motywacyjnego i zasilili kasę spółki własną lub pozyskaną na kredyt krwawicą. Ich problem polega na tym, że każde wybrane rozwiązanie będzie niefortunne. Już samo znalezienie się na liście kluczowych osób jest raczej piętnem niż wyróżnieniem, no bo kto inny jak nie oni mógłby stać za nietrafionymi inwestycjami IDM SA?
Ale to dopiero początek listy rozterek. Co taki farciarz ma począć, gdy już oficjalnie otrzyma propozycję objęcia emisji? Nie dość, że będzie musiał wysupłać jakieś 30 tysięcy złotych żywej gotówki, to będzie go uwierać wrażenie graniczące z pewnością, że zarząd ich kosztem próbuje podreperować budżet spółki, dając w zamian garść niezbyt wartościowych papierów. A bo to brakuje na parkiecie spółek w lepszej kondycji, w które można by zainwestować te pieniądze? A co z żelazną zasadą inwestorów: nie uśredniać w dół? Odmówić też nie wypada – kto by chciał zostać posądzony o brak wiary we własną spółkę?
Możliwość objęcia akcji po 0,10 zł kusi jednak niebywale. Opylając je na parkiecie dałoby się zarobić na obsługę posiadanego już zadłużenia i jeszcze na lanserskie venti latte by zostało. Tylko nikt nie zagwarantuje, że w chwili dopuszczenia nowych akcji do obrotu, ich cena rynkowa będzie wyższa od emisyjnej.