
Spekulant, prywatnie szyderca i cynik.
W minionym tygodniu polska gospodarka przeżyła chwile grozy. Wrogie przejęcia zagroziły jej filarom! Nad sektorami chemicznym i finansowym zawisło widmo utraty suwerenności.
Czarne chmury nadciągnęły ze wschodu i zakłębiły się nad Tarnowskimi Azotami. Polską perłę przemysłu chemicznego zapragnął posiąść rosyjski oligarcha, aby umieścić ją w swojej rosyjskiej koronie. A w swej dobroci postanowił nawet zaoferować dotychczasowym posiadaczom zadośćuczynienie. Niestety, większość uznała je za marne ochłapy. Widząc opór tubylców, pan Kantor postanowił kontynuować starania o Zakłady Azotowe Tarnów w specyficzny, spotykany najczęściej na Rusi sposób. „Jeżeli czegoś nie da się kupić za pieniądze, to można kupić za większe pieniądze” – pomyślał właściciel Akronu, sięgając głębiej do sakiewki. Na tureckich kurortach i w Londynie taka postawa Rosjan bywa zazwyczaj skuteczna. Ba, nawet w tym konkretnym wypadku niektórzy akcjonariusze skorzy byli do skorzystania ze szczodrości Kantora.
I zapewne przeszedłby Tarnów do rąk Akronu, gdyby z grodu stołecznego nie nadeszła odsiecz. W rolę współczesnego Rejtana wcielił się minister skarbu, który w trybie ekspresowym znalazł rozwiązanie, które poskromi zakusy Akronu i być może stanie się zalążkiem konsolidacji polskiej chemii. Szkoda tylko, że minister potrafi uaktywniać się jedynie w chwilach zagrożenia. Szkoda również, że zaproponowane przez ministra rozwiązanie nie ułatwi w przyszłości prywatyzacji połączonych zakładów chemicznych. Wszak Akron już jako akcjonariusz mniejszościowy wydatnie utrudni teraz jakąkolwiek próbę ożenku akcji inwestorowi branżowemu z innym rodowodem.
O ile w wypadku Azotów Tarnów wróg chcący je przejąć nie ukrywał się , o tyle zarząd IDMSA miał trudne zadanie z wykryciem nieznanego sprawcy. Z ust samego prezesa Leszczyńskiego wiadomo było, że słynny dom maklerskich również miał paść ofiarą wrogiego przejęcia. Kłopoty sprawiała tylko identyfikacja wroga. Rzeczą nieprostą jest walka z niewidzialnym przeciwnikiem, toteż zarząd w pośpiechu powołał sztab kryzysowy, którego zadaniem było jak najszybsze ustalenie personaliów bezczelnego agresora. A przecież wystarczyło, by członkowie sztabu kryzysowego spróbowali najpierw znaleźć odpowiedź na pytanie „A po jaki grzyb komu wrogie przejęcie IDMSA?”, mogliby wtedy z czystym sumieniem przerwać obrady i spędzić ten czas w gronie rodziny.
Stoicki spokój zachowywał jedynie prezes Leszczyński, dopatrujący pozytywów w rozgrywającej się na parkiecie tragedii. „Opuści nas słaby, spekulacyjny akcjonariat…” – stwierdził wiekopomnie ten zasłużony menedżer. Banki nieopatrznie potraktowały prorocze zdanie pana Leszczyńskiego zbyt dosłownie, wyprzedając posiadane przez niego akcje IDMSA, robiące za zastaw.
Nie wiem czy wypowiadając te słowa prezes Leszczyński był świadomy afrontu wobec własnego papy, też pozbywającego się w pośpiechu akcji spółki. Ufam natomiast, że był nieświadom okazanej w ten sposób pogardy dla indywidualnych inwestorów, stanowiących przez lata źródło dochodów dla IDMSA. Inwestorów, którzy przez lata wierzyli w słowa i obietnice prezesa Leszczyńskiego, lecz obserwując ucieczkę szczurów z tonącego statku, również postanowili ratować własny dobytek. Za okazane niegdyś zaufanie do IDMSA należały się im szczere słowa o trudnej sytuacji, a nie tworzone naprędce historie o możliwym zaangażowaniu się poważnych inwestorów, co zostało nawet podchwycone przez niektóre media.
Najważniejsze że nie daliśmy się przejąć. Uff, znowu zwycięstwo. Bo najlepiej jest przecież we własnym gronie, prawda?