Notowany na NewConnect Uboat-Line poinformował, że 27 lutego do krakowskiego sądu został złożony wniosek o ogłoszenie upadłości likwidacyjnej spółki. Z komunikatu dowiadujemy się, że stan niewypłacalności ma charakter trwały. Pełniąca obowiązki prezesa Agata Żak, oddelegowana niedawno do tej funkcji przez radę nadzorczą, wśród przyczyn wskazała sprzedaż pakietu akcji przez Grzegorza Misiąga. Zejście poniżej 50 proc. udziału w kapitale zakładowym spółki naruszyło warunki emisji obligacji serii B i C (ich łączna wartość to ponad 8,4 mln zł) i otworzyło obligatariuszom drogę do żądania przedterminowego wykupu. Nota bene, część obligacji była wymagalna już wcześniej, ze względu na ubiegłoroczne naruszenie warunków emisji. Jednak prezes Misiąg przez wiele miesięcy utrzymywał, że żądania są bezpodstawne. Równolegle drugim powodem wystąpienia o upadłość jest wymagalność kredytów na łączną kwotę blisko 1,5 mln zł w BNP Paribas Bank Polska.
– Wymagalność zobowiązań z wyemitowanych obligacji powstała przedterminowo, w rezultacie sprzedaży przez akcjonariusza Pana Grzegorza Misiąga, dotychczasowego głównego akcjonariusza Spółki, akcji w Spółce. Sprzedaż akcji nastąpiła w dniu 29 stycznia 2015 roku, o czym Spółka została poinformowana przez strony transakcji w wykonaniu obowiązków informacyjnych ciążących na akcjonariuszach spółki publicznej. Spółka opublikował raport bieżący o wystąpieniu ww. okoliczności w dniu 30 stycznia 2015 roku. Następnie, w wykonaniu obowiązków informacyjnych, spółka opublikowała raport bieżący o naruszeniu warunków emisji obligacji serii B i C. – czytamy w komunikacie (pisownia oryginalna). >> Komunikat znajdziesz tutaj
Sobotnia informacja potwierdza brutalną prawdę o sytuacji w giełdowej spółce, wokół której ostatnio było bardzo głośno. Warto podkreślić fakt, że Uboat-Line wnioskuje bezpośrednio o likwidację majątku, a nie jak to zwykle bywa, upadłość układową. To wymowny sygnał dla rynku, że obraz finansów przedstawiony w niedawno opublikowanym (ale niepełnym) raporcie finansowym za IV kwartał jest całkowicie oderwany od rzeczywistości. W dokumencie spółka chwaliła się m.in. ponad 150-proc. dynamiką zysku.
Znamienny w całej sytuacji jest również fakt, że akcjonariat Uboat-Line tuż przed dramatyczną decyzją przeszedł kilka kluczowych zmian. Pod koniec stycznia pakiet blisko 43 proc. akcji sprzedał za niecałe 0,5 mln zł były już prezes spółki – Grzegorz Misiąg. Cena za jeden walor wyniosła 0,10 zł, podczas gdy na rynku akcje były wyceniane na 0,33 zł. >> Zobacz także: Grzegorz Misiąg opuścił pokład Uboat-Line w atmosferze skandalu
Nabywcą okazał się kontrowersyjny biznesmen – Zbigniew Stonoga. Już wtedy pojawiły się głosy, że ten bohater mediów społecznościowych znany z walki z fiskusem i aparatem państwowym w znacznym stopniu pomógł Grzegorzowi Misiągowi sprytnie pozbyć się palącego problemu długów. Po blisko trzech tygodniach przygody z giełdową spółką Stonoga otwarcie przyznał, że zamierza zarekomendować radzie nadzorczej i nowemu zarządowi ogłoszenie upadłości, a następnie odsprzedał swój pakiet Krzysztofowi Urbanowiczowi, postaci nieznanej dotychczas na rynku kapitałowym. Równolegle oskarżył byłego prezesa o szereg przestępstw, w tym wyprowadzanie majątku, niegospodarność oraz tworzenie i wprowadzanie w obieg fałszywych dokumentów. Drobni inwestorzy również nie mają wątpliwości, że kto odpowiada za dramatyczny przebieg wypadków. Grzegorz Misiąg do samego końca okłamywał rynek co do faktycznej sytuacji w spółce. Jeszcze w listopadzie 2014 roku deklarował, że Uboat-Line nigdy nie miał się lepiej.
Warto również przypomnieć, że we wrześniu 2014 roku prezes przeprowadził emisję nowych akcji skierowaną do… samego siebie. Misiąg zadeklarował objęcie papierów za gotówkę po cenie emisyjnej na poziomie 1,05 zł. Sęk w tym, że kilka miesięcy wcześniej zaczął wyprzedawać akcje. W czerwcu 2014 roku zbył poza rynkiem 0,5 mln walorów po 4 zł za sztukę, a później przeprowadził szereg transakcji na NewConnect. W efekcie notowania zjechały z blisko 5 zł do ok. 80 groszy. W ten sposób Misiąg kosztem pozostałych akcjonariuszy zasilił kasę spółki kwotą 5,1 mln zł. Niestety, gotówki nie wystarczyło na długo. Na przełomie roku Uboat-Line miał problem z zebraniem kwoty 106 tys. zł na wypłatę odsetek od obligacji.
Upadłość Uboat-Line to druga po Gant Development poważna wizerunkowa wpadka rynku Catalyst. W obu wypadkach papiery dłużne w znacznej mierze były kierowane do inwestorów indywidualnych. Niewykluczone, że i tym razem sprawa w sądzie skończy się decyzją o umorzeniu postępowania, ze względu na brak środków nawet na procedurę likwidacji majątku.
– Jeżeli w sprawie ewidentnego fałszowania raportów okresowych Ubota nie będzie żadnych ruchów, nikt nie zostanie ukarany (boleśnie), to będzie koniec rynku kapitałowego GPW drobnych inwestorów. Nikt już nie będzie wierzył w żadne raporty okresowe. Każdy prezes może nagadać co chce, puścić w ESPI co chcę, a konsekwencje dla niego żadne. Czyli „hulaj dusza piekła nie ma”. Będę trzymał kciuki za wszystkich tutaj ograbionych, aby doczekali się ukarania przestępców, i chociaż przez to moralnej satysfakcji, bo na odzyskanie pieniędzy to nie mają co liczyć. – napisał na forum obligacji StockWatch.pl użytkownik suwak123.>> Odwiedź forumowy wątek dedykowany obligacjom Uboat-Line
Podobnych wpisów jest znacznie więcej. Drobni akcjonariusze i posiadacze obligacji czują się oszukani, bo prezes Misiąg wielokrotnie przekonywał, że dynamiczny wzrost biznesu Uboata z pierwszej połowy 2013 roku będzie trwał.
Inwestorzy na najbliższej sesji nie zobaczą reakcji na kursie akcji i obligacji, ponieważ Giełda w połowie lutego zawiesiła notowania walorów piętnastu spółek – w tym Uboat-Line. Powodem był niekompletny raport za IV kwartał. Patrząc na zachowanie notowań obu instrumentów można stwierdzić, że rynek już od kilku tygodni dyskontował widmo upadłości. Akcje Uboat-Line przed zawieszeniem wyceniono na 0,16 zł, a wyceny ostatnich dwóch serii obligacji spadły do kilku-kilkunastu procent wartości nominalnej.